Nareszcie szczęśliwa – wywiad
In vitro to jedna z najpopularniejszych metod zwalczania niepłodności. W przypadku mojej rozmówczyni – szansa na szczęśliwą przyszłość. Pani Monika to 37 – letnia mama małej Amelki. Niestety droga do szczęścia nie była usłana różami. Kobieta wraz ze swoim mężem starała się o dziecko 8 lat. Kwestia in vitro wciąż budzi kontrowersje, dzieli polityków, społeczeństwo, a co gorsza oddziela wiernych od kościoła. W Sejmie wciąż nie uchwalono ustawy, która regulowałaby stosowanie in vitro.
Czy Pani i mąż jesteście osobami religijnymi?
Tak, tak nas wychowano.
Dlaczego zdecydowaliście się na in vitro?
To było jakieś wyjście. Wierzę w Boga i nie widzę związku między wiarą, a in vitro. Uważam , że podejście kościoła do całej sprawy jest bardzo mylące. To jest jedynie pomoc w naturze, jeśli Bóg nie może dać szczęścia, człowiek może mu pomóc. Żyjemy w XXI wieku, zarówno medycyna, jak wszystko inne idzie do przodu, dlaczego z tego nie skorzystać?
fot. www.invimed.pl
Jak było w Pani przypadku? Czy słusznie określa się, że komórki jajowe są selekcjonowane?
One same „decydują” o tym, czy będą żyły. Z 11 moich jajeczek uchowało się 9. To bardzo mało, bo u niektórych kobiet można pobrać nawet 40. Z tych 9, lekarze zamrozili 3 razy po 3, aby na dany transfer rozmrozić jedna partię. Oni czekają i obserwują jak jajeczka reagują. Kiedy się dowiedziałam, że pierwsza partia się nie nadaje, zaczęłam płakać. Proszę sobie wytłumaczyć to w ten sposób: na szkiełku specjaliści pomagają połączyć jajeczko z plemnikiem, bo w środku, któregoś z rodziców, jest problem.
Uważa Pani, że zapłodniona komórka jajowa to dziecko?
Nie. Uważam, że dziecko jest wtedy kiedy zaczyna bić serce. Wcześniej można porównać to do jakiegoś narządu ludzkiego. Pobrane jajeczko do piątej doby może rozwijać się na szkiełku samo, później musi być w macicy, bo to od kobiety pobiera wartości odżywcze, samo by umarło. To dzięki kobiecie jajeczko może stać się dzieckiem. Żadna przyszła mama nie wyrzuci jajeczek na śmietnik. Nie po to się poświęca, pozwala usypiać, nakłuwać…
Co robi się z zarodkami, które umierają?
Może robią to samo, co z nienadającą się nerką czy sercem. Tyle kobiet nie wie, że jest w ciąży i w pierwszych tygodniach „wydala zarodek” z miesiączką, to znaczy, że też zabijają dziecko?
Jak w Pani przypadku wyglądały przygotowania do in vitro?
Razem z mężem mieliśmy coś nie w porządku. To najgorsza sytuacjia, ponieważ zmniejsza skuteczność zapłodnienia. U męża pobrano nasienie i zrobiono USG jąder, a u mnie USG dopochwowe i badania hormonów. Te badania kosztowały nas 900 zł. Najpierw miałam dwie inseminacje, ale nie zdało to egzaminu. Zaproponowano nam in vitro i zgodziliśmy się. Następnie są tzw. protokoły przygotowania do in vitro. Aby wyprodukować jak największą liczbę jajeczek, które są podczas punkcji pobierane i zapładniane na szkiełku. Długi protokół to przygotowanie kobiety do tego, aby można było wyprodukować jak najwięcej jajeczek i aby endometrium, w którym później ma się zagnieździć jajeczko było odpowiedniej grubości, by później jajeczko mogło rosnąć i pobierać wartości odżywcze.
Czy jest Pan/i za tym, by metoda in vitro była w Polsce:
Prezentujemy wyniki wykonanego przez pracownię badawczą PBS sondażu na temat zapłodnienia in vitro. Badanie zleciła „Gazeta Wyborcza”.
Jak się Pani czuła fizycznie?
Przez ok. 1,5 miesiąca brałam leki hormonalne. Miałam uderzenia gorąca, wahania nastroju – śmiałam się i płakałam jednocześnie, czułam się napompowana jak balon. Miłam hiperstymulację, to moment w którym płyn zbiera się w brzuchu, strasznie boli, a dodatkowo jest dużym zagrożeniem dla ciąży.
A psychicznie?
Bardzo wspierał mnie mąż, bez niego na pewno przeżywałabym to bardziej. Niestety za pierwszym razem się nie powiodło. Załamałam się.
Ile razy Pani próbowała?
Trudno powiedzieć. Dwa razy miałam punkcję jajników, a transfer cztery razy.
Czy zabiegi są bardzo kosztowne?
W naszym przypadku, zabiegi i badania, to koszt ok. 35 – 40 tysięcy. Niestety to było między 2010 – 2012 rokiem i nie było jeszcze dofinansowania.
Pani się nie udało. Czy kiedykolwiek pomyślała Pani o pieniądzach?
Zastanawiałam się kiedyś na tym. I wiem, że gdyby ktoś powiedział, że gdy zapłacimy jeszcze 50 tysięcy, to na pewno zajdę w ciążę, wykopalibyśmy te pieniądze spod ziemi. Ale takiej gwarancji niestety nikt nie daje.
Poleciłaby Pani in vitro innym kobietom?
Oczywiście. Jeśli ktoś ma pieniądze to tak. Próby in vitro można porównać do hazardu. Najważniejsze jest, żeby sobie określić ile razy będziemy próbować, bo po każdej próbie jest straszny dół. Najgorsze jest to, że niektóre pary zaciągają kredyty, a to państwo powinno wspierać, bo te pary ratują wszystkim dupy.
Czy nie zastanawiali się Państwo nad adopcją dziecka?
Najpierw zdecydowaliśmy się na in vitro. Kiedy doszło do zabiegu, który określiliśmy ostatnim i który się nie powiódł pogodziłam się z tym, że nie mogę mieć dziecka.
Po dwóch tygodniach, kiedy doszłam do siebie postanowiliśmy udać się do domu adopcyjnego.
Jak wygląda procedura adopcyjna?
Strasznie. Dla mnie to był szok. Najpierw stos papierów, później kontrole. Następnie zaczęliśmy spotkania z psychologiem. To trwało ponad rok, zanim zakwalifikowali nas do szkolenia adopcyjnego. Szkolenie trwa kolejne pół roku, albo i rok, a następnie zaczyna się okres oczekiwania, który może trwać i trwać…
Jak się to skończyło?
Skończyło się tak, że zadzwoniła nasza „pani opiekun” i powiedziała, że zostaliśmy zakwalifikowani do szkolenia. Więc mój mąż powiedział, że rezygnujemy, ponieważ jestem w ciąży.
Co przyczyniło się do tego, że naturalnie zaszła Pani w ciążę?
Myślę, że głównie psychika. Otworzyliśmy się, zaczęliśmy kochać się dla przyjemności, zaczęło nam być dobrze we dwoje.
Jak długo staraliście się Państwo o dziecko?
8 lat. Tak naprawdę, nie wiem, czy te wszystkie hormony, które przyjęłam podczas in vitro, nie przyczyniły się do wzmocnienia moich.
Myśli Pani o drugim dziecku?
Zżera mnie ciekawość, czy by mi się udało.
Czy zna Pani kobiety, które również skorzystały z tej metody?
Bardzo dużo. Nawet w rodzinie. Akurat te które znam, stały się szczęśliwymi matkami dzięki in vitro. Jedna wydała 50 tysięcy, druga 35 tys, ale żadna z nich nie żałuje.
Co sądzi Pani o aborcji?
Ja nigdy nie zrobiłabym tego zabiegu. Jednak uważam, że każda kobieta powinna decydować o sobie, wedle własnego sumienia. Nie mogę zrozumieć jak państwo może narzucać, czy kobieta chce urodzić czy nie. Jeśli uważa, że powinna usunąć, to powinna to zrobić, być może np. uchroni to dziecko przed śmiercią.
Klaudia Kacprzak
Podziwiam i popieram! nic nie powinno stan nam na drodze do szczęścia!
Jestem za in vitro!