Jak opowiadać o emocjach, nie moralizując? O subtelności i empatii w bajkach dla dzieci

Emocje są jednym z pierwszych języków, jakimi dzieci próbują opisać świat zanim nauczy się nazywać wszystko dokładnymi słowami. Bajki i opowieści często stają się najbezpieczną przestrzenią, w której mały czytelnik może spotkać smutek, złość czy lęk i zobaczyć, że nie są one ani złe, ani niewłaściwe. Jak jednak mówić o emocjach, nie popadając w moralizowanie? Jak tworzyć historie, które nie pouczają, lecz towarzyszą? Z pełną uważnością i empatią? O subtelności w opowiadaniu o uczuciach w bajkach dla dzieci rozmawiamy z Mają Strzałkowską autorką Książki Roku według Kursorów Roku 2025 „Julka i Szpulka”.
Oliwia Kowalik : Jak dzieci czytają emocje bohaterów w bajkach? Bardziej przez słowa, czy działania, jakie bohaterowie podejmują w bajkach?
Maja Strzałkowska: Pewnie każdy trochę inaczej, bo jakby nie patrzeć – każdy jest inny i każdy inaczej postrzega emocje. Nie każde dziecko też rozumie swoje emocje. Ba! Nawet dorośli nie rozumieją swoich emocji, a dzieci się dopiero ich uczą. Też ze względu na to jak się rozwijają, jak się rozwija ich układ nerwowy. Natomiast wydaje mi się, że zarówno dorośli jak i dzieci uczą się w pewnych procesach, a najczęściej przez działanie. Zdecydowanie lepiej, kiedy są w działaniu i są zaangażowane, dzięki temu się uczą. Książki są takim miejscem, gdzie można swobodnie i bezpiecznie opowiadać o wszystkim. To taka bezpieczna przestrzeń, gdzie można poruszać nawet trudne, tematy, natomiast w dzisiejszych czasach książka wydaje się bardziej stacjonarna, nie jest taka, że dużo dzieje i może to być trudne w odbiorze, zwłaszcza przez dziecko. Dorosłemu może jest łatwiej, ale też przez to, że tam mamy tekst i ilustrację, możemy się skupić łatwiej na problemie, który książka porusza.
Czy jest tak, że dzieci bajkę oglądają, a rodzice ją rozumieją?
Tak, bo skupiają się na jednym bodźcu, w tym przypadku na wzroku. Jak obserwujemy dzieci, to one się najczęściej ruszają i bardzo często uczą się w tym ruchu. Używają wielu zmysłów, zwłaszcza te najmłodsze dzieci. Najpierw maluchy biorą coś, sprawdzają ustami, potem dotykają, więc w tych działaniach, doświadczeniach, dzieci najszybciej się uczą. Dla nich oglądanie, słuchanie czy czytanie nie pobudzi tak tych wszystkich zmysłów jak właśnie ruch. Jestem zwolenniczką nauki w ruchu. To robię zresztą na swoich warsztatach dla dzieci i widzę, że ta nauka jest o wiele bardziej skuteczna.
Czy emocje potrzebują czasu, żeby bardziej wybrzmieć w bajkach? Czy wystarczy, że się o nich tylko wspomni?
Myślę, że to jest proces i to długotrwały. Jeżeli dorosły czy rodzic, który dopiero uczy się swoich emocji, a najczęściej uczy się ich razem z dziećmi. Poznaje czym są emocje, jak o nie dbać, jak je rozumieć i co z nimi potem dalej robić, ten proces tym bardziej będzie dłuższy. Chociażby weźmy taką złość, której nie lubimy, mimo że jest to bardzo potrzebna emocja. Ona nas aktywizuje i sprawia, że możemy wybrać, co chcemy dalej zrobić z tą naszą złością. Za pierwszym razem możemy zrobić coś źle. Dziecko się zdenerwuje i kogoś uderzy. Za drugim razem może uderzyć poduszkę. Potem, jak już będziemy przerabiać tę emocję, może na przykład tupnąć nogą, a potem „tylko” ją wykrzyczeć.
Gdy się uczyłam na swoich emocjach, mówiłam : „słuchajcie linka jest już napięta, to jest moje ostatnie hasło, bo zaraz wybuchnę”. Ale nie wybucham, schodziłam o szczebelek niżej w tej drabinie złości.
Jak ze wszystkim, trzeba trenować i to nie jest taki trening, że jak wykonamy go raz, to mamy temat zamknięty. Często życie nas stawia w takich sytuacjach, w których nigdy nie byliśmy i znowu musimy pracować nad emocjami, które zostały przez to nowe wydarzenie wywołane. To jak trening mięśniowy na siłowni, tyle że na emocjach.
Jak pokazać trudne emocje, na przykład właśnie złość, smutek, czy zazdrość, bez mówienia, że to jest coś złego?
Zmorą dzisiejszych czasów jest wydawanie zbyt szybkich ocen, zakładanie czegoś z góry, „bo tak nam się wydaje” i próba szybkiego załatwienia tematu. Pędzimy i chcemy jak najszybciej wyjść z sytuacji, które są dla nas kłopotliwe, niewygodne, wręcz nieprzyjemne. A one są przecież bardzo potrzebne, ponieważ nas rozwijają. Jeżeli widzimy, że dziecko się złości, to najczęściej mówimy „nie złość się”, „nie płacz”, a to najgorsze, co możemy zrobić. To jest ten moment, kiedy trzeba przerobić dany problem. Brak oceniania jest jednym z kluczowych elementów, zrobienie takiego „stop” i danie sobie czasu na refleksję, na zastanowienie się, dlaczego tak się czujemy.
Jeżeli masz ochotę się wypłakać, nawet jak nam się wydaje, że to jest strasznie błahy powód, a pamiętajmy, dla dziecka nie jest to błahe, to niech się wypłacze. Jak się wypłacze, wyrzuci z siebie tę złość, to wtedy porozmawiajmy i dopytajmy się o to, co się wydarzyło, dlaczego tak się czuje, co było tym triggerem, który wywołał tę emocję.
Wydaje mi się, że właśnie ten brak ocen i dawanie sobie czasu na refleksję są kluczowe. Ważne, aby nie dawać gotowych rozwiązań, tylko przestrzeń dla dziecka, żeby samo się nad sobą zastanowiło. Dawać wskazówki, zadawać pytania typu, „co Cię tak wyprowadziło z równowagi, bo widzę, że jesteś wściekły”, próbować zrozumieć, co się wydarzyło. Ale trzeba te emocje mieć ukojone, aby taką rozmowę przeprowadzić, więc trzeba dać czas, żeby te emocje wyrzucić.
To tak jak z zgubioną lalką Lulu w mojej pierwszej książce dla dzieci. Gdy dziecko coś zgubi, to co najczęściej mówimy? „Nie martw się, kupimy nową zabawkę”. Ale nie o to chodzi, bo to jest ta najważniejsza zabawka. Więc trzeba przerobić tę stratę, a może się znajdzie? No nigdy nie wiadomo. Coś wymyślmy razem. I tu się pojawia zgrzyt, ponieważ my najczęściej tego czasu nie mamy. Pędzimy, dlatego chcemy jak najszybciej załatwić niewygodny temat, a łatwiej jest powiedzieć „nie płacz, nic się nie stało”, dać gotowe rozwiązanie. Nie ma czasu na przerobienie emocji, tylko jest droga na skróty.
Dzisiaj dorośli tego samego uczą dzieci, co nie jest dobrym rozwiązaniem. To widać na przykład w relacjach w szkole, między innymi przejawia się ogromną rozszczeniowością rodziców, bo chcą jak najszybciej załatwić temat, bez wnikliwego przeanalizowania go, rozmowy z nauczycielem, czy inny rodzicem, na szybko. Oczywiście rodzice chcą dla swoich dzieci jak najlepiej, a jednocześnie nie widzimy, że potrzebny jest do tego proces, czasami detektywistyczna praca, a to wymaga czasu.
Właśnie przypomniała mi się sytuacja z moją córką. Zawsze ją opowiadam jako anegdotę. Odkurzaliśmy salon i nagle odkurzacz zrobił taki dźwięk, że było wiadomo, że coś wciągnął. Tylko teraz co to było? Moja córa była przekonana, że wciągnął jej ulubioną nalepkę. Była rozpacz, bo to była najważniejsza nalepka w życiu! W każdym razie byliśmy w takiej desperacji, że otworzyliśmy odkurzacz, wyciągnęliśmy worek, zajrzeliśmy do środka, a tam masa kurzu, nic nie było widać. Powiedziałam jej „Sorry moja droga, tam chyba jej nie ma”. To nic nie dało, była jeszcze większa panika, płacz, krzyk. Próbowaliśmy jakoś załagodzić tę sytuację. Ale stwierdziłam, że się nie da i spontanicznie zorganizowałam pogrzeb nalepki w odkurzaczu. Serio! Postawiliśmy odkurzacz na środku salonu. Cała rodzina zebrała się wokół tego odkurzacza. Mówię do córki „Teraz płacz, żegnamy Cię, droga nalepko”. Pożegnaliśmy nalepkę, wygłosiłam mowę pożegnalną, córka się wypłakała i o dziwo, potem był spokój. Ona potrzebowała przerobić tę stratę, nawet jeżeli to była zwykła nalepka, jedna z wielu, które miała. To jest ten moment, w którym powinniśmy być kreatywni i dać przestrzeń na to, żeby się wypłakać, wyzłościć, a potem poszukać rozwiązania, nawet jeśli wydaje się szalone (śmiech).
Swoją drogą często nie traktujemy dzieci zbyt poważnie, a dzieci rozumieją bardzo dużo i to podejście poważne do problemów dziecięcych, to jest właśnie empatia. Próbujmy się postawić w sytuacji dziecka. Ono czuje tak samo jak my, też ma podobne dylematy, problemy, tylko one dotyczą innych rzeczy, dla dorosłych mogą wydawać się nawet niedorzeczne, ale dla dziecka wcale tak nie jest.
Z perspektywy autora książek dla dzieci, jak narrator może towarzyszyć bohaterowi, nie stając się sędzią właśnie tych zachowań bohaterów.
To wszystko zależy, od tego jaki efekt chcemy osiągnąć. Założeniem w moich książkach było właśnie to, żeby dzieci samodzielnie wyciągały wnioski. Oczywiście ja je prowadzę przez swoje książki i śledztwa. Jest przecież jedno rozwiązanie, ale jednocześnie daję im przestrzeń. Jak im wyjdzie, tak wyjdzie. Jak się pomylą, to też jest okej. Tego nikt nie ocenia, nie mówi, że to jest źle czy dobrze. Takie podejście mają na co dzień w przedszkolu, w szkole, to mają w domu. Wystarczy.
W moich książkach jest przestrzeń do tego, żeby były samodzielne. Dlatego właśnie powstała Szpulka, która jest uosobieniem emocji, ale też i empatii. Ona potrafi identyfikować się z tym, co dzieci czują. W tym, co tworzę nie ma oceniania, ale są pytania zadawane dzieciom albo bezpośrednio bohaterce. „Z jakiego powodu uważasz, że tak jest?”, „Co o tym myślisz?” To jest danie przestrzeni do wypowiadania się i właśnie na tę refleksję, o której mówiłam wcześniej.
Mam wrażenie, że my dorośli też jesteśmy bombardowani gotowymi rozwiązaniami. Jak zrobisz tak, to będzie dobrze, to jest rozwiązanie dla ciebie, a tu mam jeszcze lepsze rozwiązanie, to też będzie ekstra. I ok, super. Mamy bardzo dużo możliwości, ogrom badań, dostępów do wiedzy, do nauki, ale jesteśmy tym przytłoczeni i czasami sami nie wiemy, co wybrać. Jest bardzo dużo źródeł, a czasami musimy się na sobie skupić i wybrać to, co dla nas najlepsze.
I właśnie przez to, że jest narracja trzyosobowa w bajkach, nie pierwszoosobowa oraz liczne dialogi bohaterów, zwłaszcza ze Szpulką. Staram tworzyć się je tak, jak powinny być formułowane wypowiedzi dorosłych, by traktować dzieci poważnie, nie narzucając swojego zdania ani gotowych rozwiązań. Owszem, czasami coś sugerując, lekko prowadząc, ale jednocześnie tak, by dać przestrzeń do samodzielnego wyciągania wniosków, bo właśnie na tym to polega.
Żyjemy w czasach, gdzie nasze dzieci będą miały jeszcze trudniej wybrać dobre rozwiązanie dla siebie. Ten moment na refleksję jest najważniejszy, aby siebie rozumieć i poznać swoje potrzeby, jednocześnie nie krzywdząc innych ludzi dookoła, to jest warunek.
Dzieci potrafią świetnie wyciągać wnioski, świetnie rozumieją, czasami po swojemu i jeśli damy im przestrzeń, to potrafią się wypowiedzieć i odnaleźć właściwe rozwiązanie. My dorośli powinniśmy bardziej być przewodnikiem, a nie kimś, kto będzie narzucał swoje zdanie. Dziecko jest inne niż my. Może ma geny podobne, może nawet podobnie wygląda, ale jednak to jest ciągle odrębna osoba, która ma swoje potrzeby i inne zupełnie doświadczenia, które właśnie zbiera.
Jako dzieci musimy się też nauczyć pewnych rzeczy. Lepiej się sparzyć, niż bać się później czegoś spróbować.
Tak i to jest ta przestrzeń na popełnianie błędów i wyciąganie samodzielnych wniosków. Książka jest bezpiecznym miejscem, gdzie można te błędy popełniać. Wydaje mi się, że w nas jest mnóstwo lęków i obaw, że dziecko zrobi sobie krzywdę. Powinniśmy mieć zaufanie do tego, że jeżeli dajemy bezpieczną przestrzeń do rozwoju, to zaakceptujemy to, że dziecko przekracza granice. Niech się potknie, niech upadnie, pomyli się, by potem wspólnie pomyśleć, w jak sposób naprawić własne błędy, czy pomyłki. Wtedy dziecko uczy się radzenia sobie w życiu.
Naszą misją jako rodziców jest to, żeby dzieci były samodzielne, sprawcze i radziły sobie w otaczającym świecie. A książki w tym mogą pomóc, w nich może zadziać się wszystko, co nie istnieje w realnym życiu. My jesteśmy świadomi, że to jest fikcja, ale tu uwaga – wszystko zależy w jakim wieku jest dziecko. Do pewnego wieku dzieci nie zawsze rozróżniają co jest prawdą, a co nie i oglądając bajkę myślą, że to, co widzą jest realne. Myślę, że tak dzieci powyżej czwartego roku życia, już spokojnie rozróżniają, że świat w książce czy telewizorze nie jest prawdziwy. A jeśli nie, to warto to uświadamiać.
Dla kogo tak naprawdę autor pisze książki o emocjach? Dla rodzica, żeby wiedział jak rozmawiać z dzieckiem, czy dla dzieci, żeby zrozumiały emocje i wiedziały z czym mają do czynienia?
Dobre pytanie. Tak sobie czasami myślę, że bardziej piszę do rodziców niż do dzieci. Dzieciom chcę dawać rozrywkę i żeby rzeczywiście samodzielnie myślały, ale jednocześnie przez to, jakie są tam dialogi prowadzone między Szpulką i Julką – a dodam , że w moich historiach rodzica praktycznie nie ma i jest to celowy zabieg – to jest rozmowa dziecka ze swoim światem wewnętrznym. Szpulka jest kłębkiem nerwów Julki, czyli jej alter ego, tylko bardziej mądre i dojrzałe. Poprzez te dialogi chcę pokazać rodzicom jak można z dzieckiem rozmawiać.
W swoim newsletterze zrobiłam serię porad „Co mówić dziecku”. I widzę, że to ma duże wzięcie, że jest to potrzebne, ponieważ w tym pędzie nie zastanawiamy się, co mówimy lub nie mamy takich umiejętności składania odpowiednich słów. Na przykład takie pytanie, „dlaczego?” Jeżeli ktoś do ciebie przychodzi i mówi, „A dlaczego tak zrobiłaś?” Od razu myślisz, „zepsułam coś czy nie?” Słowo „Dlaczego” ma zabarwienie bardzo negatywne. Intonacja też jest ważna, ale w pytaniu „dlaczego” wszyscy mamy zakodowane już z automatu poczucie winy. Ale jak zapytamy, „Jak myślisz, z jakiego powodu coś się wydarzyło?”, to tutaj się dzieje magia. I to są takie małe niuanse, które ja wplatam w te dialogi, żeby pokazać sposób na to, jak można inaczej rozmawiać z dzieckiem.
Zauważyłam taką tendencję w książkach dla dzieci, że się mówi wprost, jak trzeba myśleć, co trzeba zrobić. Na przykład: „Nie wolno bić, bo to jest złe”. Okej, to też jest fajne, warto to podkreślać, ale to jest moralizowanie. Ja osobiście tego nie lubię, nie chciałam tego robić w swoich książkach po to, żeby dać przestrzeń na samodzielność dziecka.
Dzieci są bardzo przebodźcowane, są narażona na nieustanne interakcje, od telewizji po smartfon. Tego nie unikniemy, choć byśmy bardzo chcieli. Ma to jednak negatywny wpływ na dzieci, bo mają poczucie ciągłej potrzeby robienia czegoś. Muszą być w działaniu, coś musi się ciągle dziać. Bardzo chciałam, żeby moje książki przypominały nieco grę komputerową, na przykład poprzez wybór tropów i interaktywność. Przez to książka nie wydaje się nudna, bo dzisiaj dzieciom książki wydają się nudne. Nie wystarczą tekst i ilustracje, tam musi się coś dziać. Elementy rozrywkowe też musza być, bo dzieci się uczą poprzez zabawę. Natomiast takie frazesy, rzucanie gotowych morałów, to już się nie sprawdza.
Wróćmy do empatii na chwilkę jeszcze. Czy musi ona tylko dotyczyć bohaterów dobrych, czy też tych złych charakterów?
O, to mój ulubiony temat. Zwłaszcza w kryminałach to widać, bo często w kryminałach główny bohater ma zawsze jakieś problemy. Nie jest idealny, jest opryskliwy, ale pomaga ludziom. Kiedy trzeba, to zrobi swoje. I też zauważyłam, zwłaszcza jak pojawiło się sporo dzieci z Ukrainy w przedszkolach, jak one były nieakceptowane przez inne dzieci, czuły się obco, nie znając języka. Dlatego, że nie były w stanie się porozumieć i skomunikować z innymi, nie w tak swobodny sposób, jak w swoim ojczystym języku. To jest w ogóle dość powszechny problem wśród dzieci, że kogoś się odrzuca, bo coś zrobił nie tak. Dzieci dopiero zaczynają rozumieć, że każdy jest trochę inny, każdy może inaczej reagować na pewne rzeczy i ta tolerancja u dzieci wiadomo, jest trochę inna, taka bardzo prosta. „Nie podobasz mi się, coś powiedziałeś, to cię nie lubię”. Za dwa tygodnie się to zmieni. U mnie takim bohaterem jest kot Amadeo, który w książce „Wróbel, który ćwierkał za dużo” został oskarżony o pożarcie ptaków, małych piskląt. Rzecz oczywista, kot je ptaki – łatwo o błędne, stereotypowe założenie. A ostatecznie okazało się, że niczemu nie zawinił, a jego niewłaściwe zachowanie wynikało z potrzeby miłości, przynależności, żeby ktoś go polubił i ten kot, w ostatniej mojej książce „Kolekcjoner ości” się zmienia, właśnie dzięki miłości.
Stworzyłam audiobook, który się nazywa „Widzę Cię”, też jest o empatii. O dziewczynce, która się źle zachowywała w klasie, a robiła to, bo zwracała na siebie uwagę. Ten problem został rozszyfrowany, a dzieci zauważyły w tej osobie, że tak naprawdę ma coś w sobie fajnego. Okazuje się, że za niewłaściwym zachowaniem zawsze kryje się jakaś przyczyna. I dobrze jest tłumaczyć to dzieciom.
Poprzez negatywnych bohaterów ta empatia powinna wybrzmiewać szczególnie. Bo tam, gdzie się pojawiają problemy, złe zachowania, zawsze idą za tym jakieś przyczyny, które trzeba, trochę jak detektyw odkryć, co się dzieje.
Jak bajki mogą przekazywać empatię bez mówienia wprost, czym ona jest?
Ja to robię poprzez śledztwo, bo żeby dojść do prawdy, co się wydarzyło, czy ten ktoś rzeczywiście jest taki parszywy i zrobił coś złego, to dzieci muszą przejść przez cały proces przesłuchiwania świadków, spojrzeć z innej perspektywy. We „Wróblu, który ćwierkał za dużo” mamy puzzle do złożenia z ilustracji – trzeba je wyciąć i ułożyć, lub wydrukować z materiałów dodatkowych, by zobaczyć wszystko z lotu ptaka. Możemy sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś widział, że kot Amadeo dokonał zbrodni. Okazało się, że nie mógł widzieć dobrze, bo tam był krzaczek, a tam zasłaniało go drzewo.
A więc można zabawić się w śledztwo, można to zrobić poprzez rozmowę. Zabiegi literackie są różne, mi jednak najbardziej podoba się, jak dzieci same do tego dochodzą i mówią, „Mamo zobacz, przecież tu był krzak, to niemożliwe, że ta kaczka go widziała”. Ale tutaj też operujemy obrazem, tego się nie da zrobić bez ilustracji.
Każda bajka ma za zadanie coś innego przekazać. Niektóre są dość chaotyczne, nawet za bardzo czy nawet z nich można coś wyciągnąć?
Czasami fajnie, że jest powiedziane wprost, bo dziecko dzięki temu zapamiętuje. Nawet jak nie do końca rozumie o co chodzi, to powtórzy. To też ma swoje plusy. Dziecko w ten sposób dowie się, jak należy się zachowywać, wtedy łatwiej jest mu wyciągać wnioski w prawdziwym życiu. Może porównać sobie daną sytuację, którą wyczytało gdzieś w książce dla dzieci, do tej, która wydarzyła się naprawdę. Dzięki temu jest dziecku łatwiej zrozumieć pewne procesy i zdecydować co zrobić. Będzie pamiętać, jak się bohater zachował i jakie były konsekwencje.
A co jest kluczowe w bajkach dla dzieci, żeby dziecko zrozumiało, że nie jest same, nie musi sobie samemu radzić z tą emocją, tylko zawsze może albo się do kogoś zwrócić – do rodziców czy nawet bohaterów?
O tym mówią pewne książki. Co robić gdy ktoś się boi czegoś powiedzieć, nie chce rozmawiać, jak się przełamać, co się stanie jak nie porozmawiamy lub jakie efekty będą jeżeli zwrócimy się do kogoś o pomoc. Ta obecność, interakcja z drugim człowiekiem, osobą, zwierzakiem, kogokolwiek tam wrzucimy do książki dla dzieci, pokazuje, że rozmowa z drugą osobą ma w sobie ogromną wartość.
Budowanie relacji pozwala nam się rozwijać, być lepszym człowiekiem i nie czuć się samotnym w życiu. Nie tylko chodzi o emocje, ale też o podejmowanie pewnych decyzji. Bez umiejętności budowania wartościowych relacji będzie trudno być szczęśliwym. Bo te relacje są tak naprawdę najważniejsze i sposób w jaki bohaterowie ze sobą rozmawiają także. Dlatego dialogi są istotne. Warto je tworzyć tak, by nie bagatelizowały problemów, tylko pokazywały, jak się na nie otwierać. Odwaga w rozplątywaniu problemów to klucz do sprawczości zarówno dorosłego, jak i dziecka.
Czyli tekst nie musi być dość skomplikowany, tylko może być prosty, aby wybrzmiało to, co najważniejsze?
Tak. Najlepiej, jak jeszcze będzie to przedstawione w zabawny sposób. Pamiętam w którymś z audiobooków, że bolał Julkę brzuch ze stresu i Szpulka mówiła, że chyba coś ją gryzie. Na co Julka „Coś mnie gryzie? Gdzie? W brzuchu?” I to są reakcje spontaniczne, proste, gdzie my dorośli trochę zapomnieliśmy o tym jak to jest być dzieckiem, widzieć świat oczami kilkulatka. Warto sięgnąć do swojego dzieciństwa, przypomnieć sobie jak my się czuliśmy w danej sytuacji, wtedy nam będzie łatwiej też zrozumieć tego małego człowieka, który siedzi obok nas i opowiada czasami śmieszne rzeczy. Zrobić pogrzeb nalepki, pośmiać się trochę, przymrużyć na coś oko. Dzieci poprzez śmiech i zabawę o wiele szybciej rozumieją trudne zjawiska. Im prościej to będzie wytłumaczone, tym dziecko łatwiej zrozumie bardziej skomplikowane sprawy.
Książki teraz są całkowicie inne niż ja miałam w swoim dzieciństwie. Bardziej kolorowe, bardziej rozbudowane, więcej się dzieje.
To wymóg naszych czasów, że książki muszą się dostosować do tego, że mamy taki pęd i rozwój technologiczny , a dzieci nie stoją w miejscu. Z drugiej jednak strony nie wiem czy to dobrze. Dobrze jest znaleźć przestrzeń, gdzie jest trochę spokojniej.
No bo kto od nas wymaga tego pośpiechu, w którym żyjemy? My sami sobie to robimy i się nakręcamy. Przecież nie musimy tego wszystkiego robić. Nie lepiej po prostu usiąść, spotkać się, chwilę odetchnąć? Wtedy okaże się, że ten czas spędzony z dzieckiem na wygłupach, rozmawianiu o głupotach jest o wiele bardziej wartościowy. Nie wiem czy ty pamiętasz ze swojego dzieciństwa takie momenty, bo ja na przykład pamiętam, kiedy były łaskotki w łóżku albo kiedy robiliśmy wojnę na poduszki. Takie rzeczy pamiętam jako najfajniejsze, szczerze mówiąc.
Jak byłam młodsza, czasami mój tato zawoził mnie do przedszkola. Z samego rana odsuwał ogromną, zabudowaną szafę, w której był telewizor i oglądałam „Krecika”. W te dni tato czesał mnie w „kucyka”. Nie był on idealny, co mi wtedy przeszkadzało, jednak z perspektywy czasu miało to swój urok.
Ta obecność obok była najważniejsza, nie bajka. Tylko to, że tata siedział obok Ciebie. Takie momenty trzeba pielęgnować, a właśnie książka pozwala na budowanie tej relacji, bo rodzic jest obok. Widzę też, że moje dzieci czasami razem czytają sobie i to też buduje relację. Jest to świetny moment na wspólne spędzanie czasu, rozmowę, bo być może czytając daną książkę, dziecko się otworzy i powie „Mamo, tato, miałem taki podobny problem, wiesz?”
Kiedy my, rodzice jesteśmy źli, zirytowani zachowaniem naszych dzieci, co zdarza się niemal codziennie, to tak trzeba pomyśleć, co myśmy robili, jak byliśmy mali. Czy nam się podobało to, co mówili nam rodzice? Jak wtedy się czuliśmy? I to jest właśnie empatia. Wtedy możemy postawić się w małych bucikach, za ciasnych co prawda dla nas już, ale jednak. Dzięki temu przypomnieć sobie co czuliśmy, żeby potem może lepiej trochę potraktować swoje dziecko, może się zatrzymać, przykucnąć i zapytać „co się dzieje?” Albo zamienić napiętą sytuację w coś przyjemnego , w wojnę na poduszki albo się powygłupiać. Wystarczy czasami naprawdę 10-15 minut wygłupów, żeby emocje opadły i każdy potem robił swoje, by później na chłodno porozmawiać o ważnych sprawach, o problemach o poszukiwaniu rozwiązań.
Oliwia Kowalik : Bardzo dziękuję za rozmowę.

Maja Strzałkowska
Pisarką, trochę blogerka, bardzo mama i żona, a jeszcze bardziej jest sobą. Lubi podróżować z rodziną, jak i sama, tworzyć historie te spisane, jak i te opowiadane dzieciom przed snem. Uwielbia spotkania z dziećmi, dlatego wymyśla dla nich ciekawe warsztaty.
Jest optymistką i często idealistką. Wierzy, że można zmieniać świat, jeśli tylko damy innym odpowiednie wsparcie i narzędzie. Wierzy, że takimi narzędziami są książki. Propagatorka empatii, świadomego rodzicielstwa i budowania akceptacji siebie i innych poprzez zdrowy dystans, szacunek i poczucie humoru
















