Pierwszy wyjazd bez faceta? Postaw na camp kitesurfingowy! Wywiad z Katarzyną Jaklewicz
O tym, że życie w korporacji jest trudne i pochłania nam czas i energie, pisało już wielu. Tak samo o tym, że rzucili prace w dużej firmie i zaczęli nowe życie. To podobna historia, ale w tym przypadku mamy coś znacznie więcej, coś szalonego i nietuzinkowego. Życie pisze nam różne scenariusze, nieprawdopodobne i nierzadko nieprzewidywalne. Taki scenariusz napisało życie Pani Kasi, która specjalizuje się w kitesurfing i łamie wszystkie stereotypy. Pisząc WSZYTKIE – dokładnie takie mam na myśli. Przeczytajcie ten inspirujący wywiad.
Ewelina Salwuk-Marko: Jakie emocje towarzyszyły Ci, gdy zdecydowałaś się zmienić swoje dotychczasowe życie? Historia jest standardowa, rzucam korpo i realizuje pasje.
Katarzyna Jaklewicz: Brzmi rzeczywiście standardowo (Śmiech). Ale w rzeczywistości było trochę inaczej. Zaczęłam organizowanie wyjazdów kitesurfingowych dla kobiet, gdy pracowałam w korporacji i bardzo lubiłam tę pracę. Organizowałam je 2 lata – najpierw w Polsce, potem także za granicą. I w trzecim roku wiedziałam już, że nie dam rady dalej pogodzić tego z pracą etatową, więc coś muszę wybrać. Jeśli chodzi o emocje to bałam się – jasne! Przez wiele lat pracowałam w jednej firmie, więc to była duża zmiana. Stała pensja, etat, płatne chorobowe, prywatna opieka medyczna – to jest duży komfort. Ale wiedziałam, że muszę spróbować, żeby na starość nie żałować, że tego nie zrobiłam! Miałam wyjątkową szansę przekucia pasji w pracę i świadomość, że muszę ją wykorzystać.
Ale to nie tak, że z dnia na dzień zmieniłam wszystko. 2 lata zasuwałam na 2 etaty – dzień w dzień – świątek, piątek i niedziela. Każdego wieczora po pracy siadałam na kilka godzin do komputera. Przez 5 lat nie wyjechałam nigdzie bez laptopa! Mówię o tym wszystkim, żeby trochę odczarować taką bajkę o rzuceniu korpo i żeby czytelniczki, być może rozważając taką zmianę w swoim życiu miały realistyczny obraz, jak to naprawdę wyglądało. Nie mówię więc, że było łatwo, ale że było warto. Nigdy nie żałowałam tej zmiany.
Kiedy pojawiła się miłość do kitesurfingu?
Od pierwszego wejrzenia. Byłam na wakacjach w Wietnamie, gdy pierwszy raz zobaczyłam ten sport i… przepadłam! Po prostu MUSIAŁAM się tego nauczyć. Niektórzy pytają, czemu wybrałam kitesurfing. A ja miałam poczucie, że nie mam wyboru… Zakochałam się bez pamięci!
Wydawać by się mogło, że kitesurfing uprawiają częściej mężczyźni, jak zachęcasz współczesne kobiety do zmiany takich stereotypów?
Kobietom często podoba się ten sport, ale mają mnóstwo obaw i fałszywych stereotypów w głowie. Boją się, że do tego trzeba być młodym („Czy jestem za stara” – to pytanie, które słysze najczęściej) albo super wysportowanym. Tymczasem to nie prawda! Kitesurfing to sport techniczny, a nie siłowy. Potrzebna jest precyzja i cierpliwość, a nie wielkie mięśnie. Na dodatek jest mało urazowy. Nie ma znaczenia wiek (wystarczy podstawowa sprawność fizyczna) i waga (o ile ważymy min 40 kg). I ja to wszystko kobietą tłumaczę – na blogu, na Facebooku, w wideo – kurie, który opublikowałam na YouTubie, burząc fałszywe przekonania, że kitesurfing to sport dla 20-letnich osiłków.
Poprzez kitesurfing, masz pewną misje i cel związany z kobietami…
Jasne! Przekonuję kobiety nie tylko do uprawiania kitesurfingu, ale także do spełniania swoich marzeń, próbowania nowych rzeczy, wychodzenia poza własną strefę komfortu! I często dzieje się tak, że gdy te dziewczyny zrobią pierwszy krok to nabierają wiary w siebie, zmieniają pracę, miejsce zamieszkania, próbują kolejnych nowych rzeczy… Wiele uczestniczek campów powiedziało mi, że ten wyjazd odmienił ich życie! To jest niesamowite, bardzo satysfakcjonujące i dosłownie mam ciarki, gdy o tym opowiadam.
Fot. Jan Szlagowski Fot. Jan Szlagowski Fot. Monika Mraczek Fot. Jan Szlagowski
Organizujesz obozy dla kobiet np. na Helu – czy coś się zmieniło, w okresie pandemii?
Na Helu, ale także w Egipcie, Portugalii, Brazylii… Z powodu ograniczeń w podróżowaniu związanych z pandemią, musiałam przełożyć kilka edycji zagranicznych campów. Z drugiej strony zainteresowanie wyjazdami jest teraz jeszcze większe, bo wszyscy chcą się gdzieś ruszyć, zrobić coś fajnego, albo zacząć realizować swoje marzenia, a nie odkładać to na później.
Do kogo obozy są skierowane? I co poza kitesurfingiem i jego nauką oferujesz?
Do wszystkich kobiet, które ukończyły 18 lat. Górnej granicy wieku nie ma – miałam już uczestniczki 50-letnie! Trzeba być młodym duchem, otwartym na nowe przeżycia i nowych ludzi. I to wszystko! Ważne jest też to, że dziewczyny mogą przyjechać na camp same i większość tak robi. Bez oglądania się na koleżankę, czekania na jej urlop lub przeciągającą się decyzję można do nas dołączyć i od razu mieć towarzystwo i swoją „paczkę”. Zresztą, wiele z tych znajomości staje się potem przyjaźniami na życie! To też jest super!
A co do sportu – na większości obozów poza kitesurfingiem można spróbować także surfingu, wake’a. Mamy zajęcia jogi i rowerowe wycieczki. Ale naszym znakiem firmowym jest to, że uczestniczki campów nigdy nie są pozostawione same sobie. Wieczorami grillujemy, odwiedzamy najlepsze lokalne knajpki, bawimy się w beach-barach, śpiewamy przy gitarze. Nigdy się nie nudzimy i zawsze mamy w zanadrzu jakieś pomysły na fajne spędzanie czasu.
Jakie kobiety zgłaszają się do Ciebie? Może jakaś ciekawa historia?
I to niejedna! Tak jak wspominałam te wyjazdy odmieniły życie mnóstwa dziewczyn! Miałam uczestniczkę, która przyjechała na nasz pierwszy obóz do Egiptu. Był to jej pierwszy wyjazd bez faceta w życiu!!! I trochę terapia – po rozwodzie. Jakiś czas później okazało się, że ta spokojna dziewczyna ściga się samochodami. Napisała mi, że po wyjeździe stwierdziła że skoro odważyła się spróbować kitesurfingu, to nie boi się już niczego!
Inna uczestniczka tak zakochała się w kitesurfingu i związanym z nim stylu życia, że porzuciła karierę w poważnej korporacji i dziś ma własną markę Supaya – szyjącą piękne, kolorowe stroje do pływania dla kitesurferek i kitesurferów. Jeszcze na dziewczyna pracowała w szpitalu w Irlandii, ale po naszym campie tak pokochała kitesurfing, że przeprowadziła się do Trójmiasta, żeby mieć możliwość uprawiania tego sportu jak najczęściej. Campy pokazują, że naprawdę najtrudniejszy jest pierwszy krok, a danie sobie szansy i wyjście poza własna strefę komfortu, często jst początkiem wielu nowych, wspaniałych rzeczy w życiu.
Fot. Monika Mraczek Fot. Monika Mraczek
A co się dzieje, kiedy nie wieje wiatr? Jesteście na plaży i nic, cisza…
W życiu!!! Ja sama nie umiem usiedzieć na plaży bezczynnie, więc program campów układam tak, żeby zawsze były jakieś atrakcje i propozycje ciekawego spędzenia czasu także, a może zwłaszcza w bezwietrzny dzień. (Bo gdy wieje – to wiadomo). Po pierwsze zawsze organizujemy campy w miejscach gdzie można uprawiać jakieś inne sporty. Gdy nie wieje uczymy się więc surfingu, pływamy na wake’u, jedziemy na rowerach na wycieczkę po Helu, oglądać delfiny (gdy jesteśmy w Egipcie) albo podziwiać niesamowite klifowe wybrzeże w Portugalii. A czasem gramy w siatkówkę, w karty, robimy zajęcia z teorii kitesurfingu i zasad bezpieczeństwa. Zawsze coś się dzieje!
Zajrzyj na blog: https://kochamkitesurfing.com/
I na Facebooka https://www.facebook.com/dziewczynyktorekochajakitesurfing