Twórczy świat Mariki Krajniewskiej
Marika Krajniewska– współczesna pisarka i scenarzystka, założycielka wydawnictwa i Fundacji „Papierowy Motyl”. Dziennikarka, tłumacz, kobieta spełniona. Pisze przede wszystkim o relacjach międzyludzkich oraz o poszukiwaniu miłości tam, gdzie wydawałoby się, że jej nie ma. Autorka m.in. „Papierowego Motyla”, „Zapachu malin”, „Za zakrętem”, „Pięciu”, „Okna”, „Schroniska” oraz krótkometrażowego filmu „Głód”. Imperium Kobiet opowiada o swojej najnowszej książce „Białe noce”, ale także o tym, gdzie szuka inspiracji, co cieszy ją najbardziej i jak godzi w sobie dwie natury: polską i rosyjską.
Dobra książka, to taka która…
Dobra książka to taka, od której ciężko się oderwać. Niezależnie od objętości, gatunku, struktury, portretów bohaterów, czy akcji. Musi coś w niej być, co nie pozwoli czytelnikowi zasnąć. Czasami wystarczy kilka słów, ale jakich! Bawił się w takie opowiadania z sześciu słów Hemingway. Dla mnie to jest wielka literatura. Przejmująca, emocjonalna. Mówiąca wiele, choć użyte słowa są proste, ale użyte w sposób, który zmusza czytelnika do reakcji. Nie zawsze pozytywnej, ale zawsze do reakcji. Dobra książka to taka, która nie tyle przekaże emocje bohaterów, ile wyzwoli z czytelnika jego własne.
W wieku 12 lat, wraz z rodzicami opuściłaś swoją ojczyznę – Rosję. W wywiadach podkreślasz, że nosisz w sobie ”petersburską melancholię”. Jak ta melancholia wpływa na Twoją twórczość?
Bardzo! Nie wiem, czy to dobrze. Może dzięki temu moja proza kumuluje w sobie dużo emocji. Nawet jeśli piszę coś weselszego i tak melancholia się wtrąca. I to właśnie do pisarskiego życia, do tekstów, czasami ciąży moim biednym bohaterom, aż chciało by się już stworzyć jakąś postać, która by się wreszcie jej sprzeciwiła. Nie zawsze się udaje jej pozbyć. Jest to też wpływ rosyjskiej klasyki literackiej i filmowej. Dostojewski, Gogol, Tołstoj, nawet Czechow odrobinę zasiali niechcący taką delikatną wstążkę melancholii, a potem Zwiagincew ją tylko pogłębił. No i tak już zostało.
Ukończyłaś filologię rosyjską na uniwersytecie w Toruniu, scenopisarstwo w Warszawskiej Szkole Filmowej, warsztaty kreatywnego pisania w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk. Jesteś kobietą wielu talentów. Który z nich dominuje?
Wszystkie łączy słowo pisane. Zauważyłam nawet, że jestem tak bardzo kiepska jeśli chodzi o snucie ustnych opowieści, że nawet nie staram się próbować, jak mam komuś opowiedzieć o czym jest moja książka, to piszę mu to w mailu – wychodzi ciekawiej. Praca pisarza jest na tyle wdzięczna, że pisze się niezależnie od nikogo i niczego. Natomiast już pracując przy filmie, trzeba nauczyć się dzielić swoimi pomysłami, tym, co się tworzy. To są dwa bieguny. Bardzo przydatne oba do rozwoju talentu pisarskiego.
Kiedy odbierałaś nagrodę w konkursie literackim magazynu „Pani”, Janusz Leon Wiśniewski, przemawiający w imieniu konkursowego jury, powiedział: „Gdy przeczytałem opowiadanie Krajniewskiej, przestałem na moment oddychać”. Czy świadomość, jak mocno poruszasz czytelnicze serca, pozwala Ci tworzyć z jeszcze większą pasją?
To pierwsza tak mocna wypowiedź pod adresem mojej twórczości. Otworzyła we mnie szufladkę, która nazywam się „Potrafię”. Już nie wierzyłam, że to wszystko co robię ma jakiś sens, ale wiedziała. A wiedza w tym przypadku stoi wyżej od wiary. Jest mocniejsza. Bardziej pomocna. Od tej chwili już wiedziałam i pisanie, o dziwo, stało się łatwiejsze i przyjemniejsze. Pasja lubi pewność, nie nadzieję, ale właśnie pewność.
Twoje książki są porównywane do twórczości A. Munro czy P. Modiano. Jaka forma pisania niezmiennie Cię inspiruje?
Lubię prostotę, ale wtedy, kiedy szasta emocjami. Krótkie formy mnie zachwycają. Nie znaczy to, że stronię od książek – grubasek. Anna Karenina niezmiennie mnie fascynuje. Jeśli chodzi o gatunek, jestem z tych, którzy w codzienności odnajdują coś, co wzrusza. Łapię momenty, które mogłyby przemknąć i pozostać w zapomnieniu.
„Białe noce” to Twoja najnowsza książka. Fabułę wypełniają skomplikowane relacje, okraszone odwagą i oddaniem w imię trudnej miłości. Ola, studentka z Warszawy, poznaje w Petersburgu Siergieja. Tytułowe białe noce spędzają razem. Tuż przed powrotem nieoczekiwanie jej serce ponownie zaczyna bić mocniej do brata Siergieja, Aleksandra, który właśnie wrócił z wojny w Czeczenii… Skąd pomysł na tę książkę?
Zastanawiałam się nad siłą miłości. Różnej miłości. Niekoniecznie damsko-męskiej, baśniowej, romantycznej. W zasadzie wszystko, o czym piszemy, tworzymy wywodzi się z miłości albo o niej opowiada. Moje wszystkie książki są tak na dobrą sprawę o relacjach między ludźmi. A jak wiadomo w relacjach jest też miłość. Czasem jest przerażająca, czasem zwyczajna na pierwszy rzut oka. Tym razem chciałam się przyjrzeć rozdarciu w imię miłości do kobiety i brata. Czyli umieściłam na jednej szali uczucie do partnerki, na drugiej do członka rodziny, bliskiej rodziny. Nie powiem, co z tego wyszło, czytelnicy niech się sami o tym przekonają.
Nakręciłaś krótkometrażowy film „Głód”, który zaprezentowałaś na międzynarodowym festiwalu filmowym Tofifest. Jako reżyserka i autorka scenariusza, zebrałaś cenne doświadczenie. Co przy tym projekcie było największym wyzwaniem?
Film zobaczyli również widzowie w Barcelonie, Teksasie, W USA. Dostawał wyróżnienia i nagrody na festiwalach kina niezależnego. To cieszy podwójnie, ponieważ właśnie tak powstawał jako kino niezależne. Projekt był bardzo trudnym przedsięwzięciem, ale w trakcie produkcji nie zdawałam sobie na dobre z tego sprawy. Dlatego, że już na etapie scenariusza zdobył zwolenników, którzy okazali ogromne wsparcie. Mówię tu o realizatorach, aktorach, firmach, które za darmo przekazywały nam, czyli całej ekipie, swoje usługi i towary. Dzięki czemu ta produkcja w ogóle była możliwa. Nie mieliśmy żadnego budżetu. Najcenniejszym doświadczeniem była niepewność. Bo zmuszała do myślenia i odwagi trzymania się swoich idei bądź też skłaniała do porzucania tego, w co się wierzyło, ale co nie zdawało egzaminu. To nie było łatwe. Nauczyło pokory.
Realizujesz się twórczo, ale także, jako matka, kobieta? Jaki jest Twój świat? Co cieszy Cię najbardziej?
Równowaga. Cieszy mnie równowaga. Kiedy któraś czynność bądź funkcja zaczyna dominować, zaczynam marudzić, bo coś wówczas jest kosztem czegoś. A ja nie lubię takich kosztów. Mój świat jest zwyczajny ale niezwykły, bo cieszy codziennością. Kiedy przestaję się zachwycać widokiem gałęzi dębu za oknem, to znak, że powinnam się zakotwiczyć w „tu i teraz”. To jest idealne miejsce. Dla każdego. Tu i teraz nie ma problemów, ani trosk. Tu i teraz niczego nam nie brakuje. I wówczas doskonale sprawdza się powiedzenie „Szczęśliwi czasu nie mierzą”.
Czy jest coś, co chciałabyś z tego miejsca powiedzieć swoim czytelnikom, widzom, osobom, dla których jesteś inspiracją?
Najtrudniejsze pytanie padło na końcu. Wypowiem w tym miejscu dwa słowa. Akceptacja i ufność. W kontekście rozwijania pasji, życia codziennego, relacji, poszukiwań… Pozwólcie sobie na akceptację i zaufajcie, że wszystko w życiu można zrobić!