Oh, boy – wake up!
Fajerwerki już wygasły, przebrzmiały dzwonki sań, jedyne, co nam pozostało z okołoświątecznego szału, to powtarzana co rok standardowa lista zaklęć – postanowienia noworoczne: schudnąć, znaleźć lepszą pracę, zakochać się na całe życie. Potem, jak co roku, okazuje się, że wraz z upływem zimy, czas, jak topniejący śnieg, prześlizguje nam się przez palce, codzienność daje kilka bolesnych kuksańców w bok i tak żyjemy – byle do wiosny, byle do urlopu, byle do świąt. Wtedy nadarzy się kolejna szansa na to, by cokolwiek zmienić. Tylko czy tym razem wystarczy nam siły i samozaparcia ? Czy będziemy w stanie się obudzić ?
Tym, którzy potrzebują mocnej kawy polecam film Jana Ole Gerstera Oh boy.
Film ten można określić krótko – onirystyczny marazm w czarno-białym Berlinie.
Niko Fischer – kompletnie niedojrzały, niezdolny do zaangażowania w absolutnie żadnej dziedzinie życia syn swojego ojca – czyli główny bohater. Zrezygnował z dobrych studiów, bo musiał się zastanowić nad swoją drogą ( żyjąc kolejny miesiąc na koszt ojca ), zostawił dziewczynę, bo bał się poważnego związku, zabrali mu prawo jazdy za prowadzenie samochodu po pijanemu. Od świtu do świtu przemierza ulice Berlina, spotyka coraz to dziwniejszych ludzi, co jeszcze bardziej przywodzi na myśl skojarzenia z sennymi rojeniami czy cyrkową galerią osobliwości: natrętnego sąsiada, który w swojej piwnicy nocami gra w piłkarzyki; dawną koleżankę, która występuje w teatrze alternatywnym i, podczas gwałtownego intymnego zbliżenia, perwersyjnie każe się nazywać małą grubą dziewczynką; gadatliwego staruszka w barze. Gdy jednak przyjrzymy się tym postaciom bliżej, spróbujemy przeniknąć ich zdziwaczałą powierzchowność, dostrzeżemy, że tak naprawdę to są zwykli ludzie, jakich pełno, którzy na swój nieszablonowy sposób radzą sobie z problemami, o istnieniu których Niko nie miał pojęcia. Funkcjonował sobie spokojnie w swojej zamożnej bańce mydlanej i dla większego dramatyzmu wmawiał sobie swój Weltschmerz, który uniemożliwiał mu wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. W zetknięciu z mężem, który musi mierzyć się z chorobą nowotworową swojej żony i jedyną odskocznią staje się dla niego piwnica wypełniona męskimi zabawkami, z dziewczyną, którą przed laty Niko doprowadził do zamachu na swoje życie, bo jako gruba nastolatka nie umiała poradzić sobie ze szkolnymi szykanami, z mężczyzną, którego dzieciństwo i późniejsze życie zdeterminowała wojenna trauma – z godziny na godzinę dojrzewa, wydobywa się ze swojej bezpiecznej i dziecinnej skorupki. W momencie kulminacyjnym, gdy wreszcie udaje mu się napić poszukiwanej przez cały dzień kawy – otrząsa się. Czy wreszcie się obudził ?
Pierwszym, co nasuwa się po obejrzeniu Oh, boy jest skojarzenie z Dantem i jego Boską komedią – oto zagubiony w doczesnym świecie śmiertelnik dociera do kolejnych kręgów piekieł, odkryte przed nim prawdy mają stać się przestrogą dla niego samego i dla potomnych. W obrazie Gerstera nurzamy się w piekiełku współczesności, w której najbardziej przerażająca jest nie perspektywa przyszłych kar, ale wizja tego, co życie – tu i teraz – może nam zgotować.
Oh boy zdecydowanie nie jest filmem lekkim, łatwym i przyjemnym, choć faktycznie w kilku momentach zabawnym. Jednakże te pojedyncze wybuchy wesołości podczas seansu to albo śmiech przez łzy, albo głęboki oddech przed kolejnym skokiem w beznadziejność sytuacji głównego bohatera. Bo z całą pewnością sama kreacja bohatera beznadziejna nie jest – stanowi on idealne odbicie swojego pokolenia, nawet niespecjalnie przesadzone.
Całość dopełnia sposób, w jaki obraz został podany widzom – na czarno-białej kliszy, z licznymi ujęciami miasta, które już na zawsze, zwłaszcza po lekturze My, dzieci z dworca Zoo, będzie mi się kojarzyło podle.
Nie ma szans, obok tego filmu nie można przejść obojętnie. Jest to jeden z tych tytułów, gdzie po napisach końcowych zapada cisza w sali kinowej. I co teraz ? To już koniec ?
Nie, to dopiero początek.
Monika Pietryga