„Pakistańskie wesele” – wywiad z autorką Mają Klemp

Maja Klemp zabiera nas w niezwykłą podróż po pakistańskim świecie. Odkrywa przed nami wiele tajemnic swojej rodziny, zdradza intymne sekrety życia kobiet, wychowanych w innej kulturze. Maja Klemp kilka lat temu wyszła za mąż za Pakistańczyka, tym samym weszła do rodziny wychowanej w całkowicie innym świeci niż nasz. Jest otwarta, przebojowa, ma swoje zdanie i twardo je podkreśla. Jest nieokiełznana ale dużo w niej szczerości i empatii. Jej życie, przygoda zainspirowały ją do napisania książkiPakistańskie wesele„, która już na dniach dostępna będzie w sprzedaży. O książce, miłości i samym Pakistanie dowiecie się z naszego wywiadu.

Patronat nad książką objął portal Feszyn.com

UWAGA: Pierwszy rozdział książki możecie przeczytać na stronie MocMedia https://mocmedia.eu/recenzje-pakistanskie-wesele/

Premiera książki 11 grudnia 2020 r.!

Ewelina Salwuk-Marko: Jesteś kobietą, która odebrała ponadprzeciętne wykształcenie. Ukończyłaś wiele kierunków na światowych uczelniach. Mieszkałaś w wielu krajach, a teraz osiadłaś w Nowym Jorku. Jak wiedza, którą zgłębiłaś, pomaga Ci obecnie? Jaki jest obszar zawodowy, w którym chciałabyś się rozwinąć na nowojorskim rynku pracy?

Maja Klemp: Przede wszystkim nie wiem, czy można nazwać moje wykształcenie ponadprzeciętnym. Szczerze mówiąc, patrząc na moich przyjaciół i ich osiągnięcia naukowe, powinnam popaść w kompleksy. I chociaż czasami rozważamy z mężem mój powrót do szkoły, to raczej się na to nie zdecyduję.

Z drugiej strony, wydaje mi się, że ze studiów wyniosłam dokładnie tyle, ile było mi potrzebne. I były to bardziej doświadczenia praktyczne niż wiedza teoretyczna. Studiowałam japonistykę, hispanistykę i europeistykę. W przypadku tych pierwszych dwóch kierunków skupiałam się głównie na nauce języka. Oczywiście, uważam, że każdy język obcy niesamowicie wzbogaca. Nie tylko ułatwia komunikację, ale też poszerza horyzonty. Język bardzo często stanowi odzwierciedlenie ludzkiej mentalności. Na przykład Japończycy budują zdania – z naszej perspektywy – od tyłu. Dlatego zanim w ogóle się odezwą, muszą wiedzieć, co dokładnie chcą przekazać. Dzięki temu ich wypowiedzi są przemyślane i wyważone. Nauka języka japońskiego to, też nauka dyscypliny wypowiedzi.

Wracając jednak do tych doświadczeń praktycznych. Jak wspomniałaś, na studiach miałam możliwość mieszkania w różnych krajach, musiałam sobie poradzić w różnych społeczeństwach. I właśnie ten aspekt studiów nauczył mnie samodzielności, elastyczności, tolerancji i szacunku dla innych. A to okazało się dużo cenniejsze niż jakakolwiek wiedza teoretyczna.

I rzeczywiście, patrząc na moje życie zawodowe, bardziej niż wykształcenie kierunkowe przydało mi się tak zwane ogólne ogarnięcie. Dlatego też nie muszę ograniczać się do jednej branży i szukać „pracy w zawodzie”. Chwilowo pracuję jako tłumaczka – w tym wypadku oczywiście świadomość językowa przydaje się ogromnie, ale docelowo szukam, przynajmniej w tej chwili, pracy w marketingu. Nie wiem natomiast, czy za dwa lata, kiedy dostanę obywatelstwo amerykańskie, nie będę składała podania na przykład do CIA. Praca musi być dla mnie interesująca, stawiać przede mną wyzwania – wtedy jestem w stanie wykrzesać z siebie 200%. W przeciwnym wypadku po prostu mi się nie chce. Całe szczęście zwykle znajduję coś fascynującego nawet w pozornie nieciekawych zajęciach.

Jak wygląda Twoja codzienność? Mieszkasz z mężem z dala od Waszych rodzimych krajów.

Od marca nasza codzienność nabrała zupełnie innego znaczenia. Ze względu na pandemię, mój mąż pracuje z domu, więc jesteśmy ze sobą 24/7. Przestaliśmy też wychodzić (z małym powrotem do normalności latem, kiedy korona trochę odpuściła), chodzimy w sumie tylko na spacery do parku. Musieliśmy zapomnieć na jakiś czas o podróżowaniu, które obydwoje uwielbiamy. Jednak nie jest źle, cieszymy się tym czasem. W końcu po tylu latach związku na odległość możemy traktować lockdown jako szansę na odrobienie zaległości.

Oczywiście nie wisimy na sobie: obydwoje pracujemy zdalnie – ja mam dużo zleceń na tłumaczenia i audyty marketingowe, poza tym naprawdę sporo czasu poświęcam na tworzenie bloga.

Nie wiem, jak będzie wyglądało nasze życie po pandemii, ale na pewno, jak tylko się zaszczepimy, pojedziemy na prawdziwy urlop!

Oboje posługujecie się językiem angielskim, ale wywodzicie się z różnych środowisk, ukształtowały Was różne kultury. Czy trudno jest je łączyć?

Obawiam się, że Cię rozczaruję. Nie odczuwamy poważnych różnic kulturowych w naszym związku. Wiem, że trudno w to uwierzyć i naprawdę starałam się coś wymyślić, ale poległam. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to te nieszczęsne chryzantemy złociste na rocznicę ślubu, ale to przecież powód do śmiechu, a nie tragedia.

Mało tego! Zaryzykowałabym stwierdzenie, że bycie z osobą z innej kultury pewne rzeczy ułatwia – na przykład nigdy nie staniemy przed dylematem, z kim spędzamy Święta – z moją rodziną czy z jego.

A tak na poważnie, do oporu będę powtarzała, że różnice kulturowe to nie jest trudność ani przeszkoda, ale niepowtarzalna możliwość do poszerzenia swoich horyzontów, nauczenia się czegoś nowego i docenienia różnorodności naszego świata.

Co wyjątkowo imponuje Ci w Twoim mężu?

To, że jest mistrzem parkowania! A poza tym? Niesamowita, spokojna pewność siebie. U kogoś innego mogłabym ją uznać za graniczącą z arogancją, ale u niego nic nie jest na pokaz, on po prostu taki jest. Poza tym, mam wrażenie, że on niczego się nie boi. Kiedy jestem z nim, czuję, że mogę wszystko i nikt mi niczego nie zabroni, nikt nie zwróci mi uwagi.

Jakie odnajdujesz podobieństwa i różnice w polskich, pakistańskich i mieszanych związkach damsko-męskich?

Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Każdy związek jest inny, bez względu na pochodzenie jego „składowych”. Jakiekolwiek doszukiwanie się podobieństw albo skupianie się na wytykaniu różnic, byłoby próbą generalizowania.

Oczywiście pewne cechy „sprzężone płciowo” będą się przejawiały bez względu na pochodzenie. Na przykład mam wrażenie, że stanowcza większość mężczyzn ma problemy ze znalezieniem czegokolwiek w lodówce. Moja przyjaciółka tłumaczyła mi to kiedyś z naukowego punktu widzenia. Podobno męskie oko jest inaczej zbudowane i to nie ich wina.

Mój mąż często podkreśla, że ma szczęście, bo nigdy nie robię mu wyrzutów, kiedy gra w gry komputerowe, podczas gdy żony kolegów wydzierają się na nich w tle i każą natychmiast się rozłączyć. A przecież grę trzeba skończyć. Jednak nie powiedziałabym, że jest to cecha typowa dla pakistańskich żon. Wydaje mi się, że wiele Polek również miałoby problem, gdyby ich mąż spędzał godziny przed komputerem. Z drugiej strony na pewno są też Pakistanki, którym to nie przeszkadza. Także naprawdę nie generalizujmy. Nic dobrego z tego nie wyniknie!

Obecnie w Polsce dużo mówi się o tolerancji, jednakże nie tylko w naszym kraju społeczeństwa borykają się z uprzedzeniami, przyklejaniem łatek. Z racji na swoje wyjątkowe doświadczenia z pewnością masz szerszy ogląd problemu, jak go widzisz?

Przede wszystkim problemem bardzo wielu Europejczyków jest zaawansowany egocentryzm. Od razu przyznam bez bicia – u mnie również. Choć od lat z tym walczę, to podświadomie uważam, że wszystko co europejskie, jest lepsze. Oczywiście, kiedy dopuszczę do głosu logiczne myślenie, muszę przyznać, że to nieprawda. Ale podświadomość rządzi się własnymi prawami.

W Polsce dochodzi do tego ogromne zakompleksienie i wieczne poczucie niższości. Dlatego w ramach dowartościowania się niektórzy Polacy postanawiają zmieszać z błotem innych. Przez to, że nadal wierzą w mit wyższości „białego człowieka”, uważają się za lepszych od osób o innym kolorze skóry. I tak, niewykształceni, biedni pracownicy brytyjskich zmywaków, którzy płaszczą się przed lepiej sytuowanymi Brytyjczykami, będą się wywyższać przy pakistańskich lekarzach, którzy są od nich lepsi pod każdym względem. Ale są brązowi. To wystarczy, żeby uznać ich za gorszych i chociaż przez chwilę poczuć się nieco lepiej ze swoim beznadziejnym życiem. To żałosne, ale są ludzie, dla których takie dowartościowanie się kosztem innych jest jedynym sposobem na to, żeby w jakikolwiek sposób wytrzymać ze sobą samym.

Osobiście nigdy nie postrzegałam ludzi przez pryzmat rasy. Od dziecka dużo podróżowałam, chodziłam do szkoły w RPA z dziećmi o różnym kolorze skóry. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy może jestem od nich lepsza, bo moja skóra jest jaśniejsza. Trudno było mi zrozumieć, czemu ludzie w ogóle zwracają na to uwagę. Kiedy poznałam mojego męża, nigdy nie pomyślałam o tym, że jest innej rasy. Moja pierwsza myśl dotyczyła tego, że jest nieprawdopodobnie przystojny. I tyle. A jeśli ktoś upiera się, by patrzeć na nas pod kątem związku mieszanego – to nie mój problem.

Czy jako emigrantka albo żona obcokrajowca spotykasz się z hejtem?

Nie w Nowym Jorku. To chyba najbardziej multikulturowe miasto na świecie. Tutaj wszyscy są obcy a jednak są u siebie. Wszyscy są emigrantami i nowojorczykami jednocześnie. Najbardziej obco czułam się w Japonii, ale też nie możemy mówić o hejcie. Spotkałam się tam co najwyżej z niechęcią i ostracyzmem, ale nie z typowym hejtem.

Natomiast w Polsce… i owszem. Szczególnie od momentu, kiedy zaczęłam prowadzić blog. Jednak nie ukrywajmy, to było do przewidzenia i musiałam się z tym liczyć. Mnie to akurat w najmniejszym stopniu nie przeszkadza. Czasami trochę się z tego pośmieję, czasami po prostu załamię ręce nad ludzką tępotą, ale nigdy mnie ten hejt nie zabolał. Nie znaczy to jednak, że takie zachowania są w porządku – bardzo wiele osób bierze złe słowa do siebie. Krótka wypowiedź osoby, której nawet nie znają, potrafi dosłownie zniszczyć im życie. Dlatego nawet, jeśli hejt nas osobiście nie boli, powinniśmy stanowczo z nim walczyć. Bagatelizowanie tego zjawiska teoretycznie powinno obcinać trollom skrzydła, żeby nie rzec: kastrować ich. Jednak tak naprawdę powoduje, że mimowolnie sprawiamy, iż ofiary hejtu, osoby, którym jest ciężko, czują się z tym jeszcze gorzej. No bo jak to, po niej hejt spływa, a ja nie mogę spać po nocach – to znaczy, że naprawdę jestem beznadziejna?

Każdy ma inną wrażliwość i czasami racjonalizowanie, tłumaczenie sobie, że hejter to osoba, która już dawno przegrała swoje życie i teraz stara się je niszczyć innym, po prostu nie wystarczy.

Na stronie wydawnictwa Moc Media niedługo pojawi się możliwość nabycia Twojej książki pt. „Pakistańskie wesele”. Zdradzisz, co było bodźcem do jej napisania?

Chyba Cię zaskoczę. Kiedy wróciłam z Pakistanu, postanowiłam, że opiszę wyjazd w skrócie i będę podsyłać gotowca wszystkim znajomym, którzy spytają: „Jak było w Pakistanie?”. Ileż razy można pisać to samo i w ogóle jak szybko odpowiedzieć na takie pytanie? Przecież pod niektórymi względami to była dla mnie podróż życia.

Zaczęłam pisać. Chwilę później poszłam na imprezę (zaległą – sylwestrową) i żaliłam się koleżance z pracy, że chciałam napisać krótko, jak było, ale nie potrafię krótko, bo już mam dziewięć stron A4, a nawet nie wsiadłam jeszcze do samolotu. W tym momencie przechodził obok nas już dosyć mocno podpity kolega z innego działu, który powiedział, że jeśli napiszę sześćdziesiąt stron, to „da mi dychę”. To był jego standardowy tekst: „zrób coś, a dam ci dychę”. Podeszłam do sprawy ambicjonalnie i – jak wiesz – napisałam dużo więcej niż sześćdziesiąt stron. Uprzedzę pytanie – „dychy” nie dostałam to tej pory, ale własna książka jest zdecydowanie cenniejsza!

Myślę, że ta historia wyjaśnia też, czemu zdecydowałam się na użycie takiej formy narracji. Z początku pisałam dla przyjaciół, starałam się wykreować wrażenie opowieści snutej przy kawie, gdybym tylko mogła, dorzuciłabym tam jeszcze całą gestykulację… Kiedy po raz pierwszy pomyślałam, że może z tego wyjdzie książka, starałam się trochę zmodyfikować język, ale z drugiej strony wydaje mi się, że w wypadku tej opowieści i tej tematyki, język mówiony jest atutem. W pewien sposób wychodzi czytelnikowi naprzeciw, od początku pokazując, że nawet najpoważniejsze tematy będą traktowane lekko, z przymrużeniem oka i humorem. Nie lubię sztucznej egzaltacji.

Czyli szczególnie nie przygotowywałaś się do napisania książki. Szukałaś dodatkowych informacji, a może wszystko udało Ci się spisać z pamięci, spontanicznie?

Pisałam spontanicznie, ale oczywiście wiele rzeczy musiałam sprawdzić. O niektóre pytałam męża, inne weryfikowałam w Internecie. Na przykład cała legenda o powstaniu ciasteczek – ani ja, ani Książę nie mieliśmy pojęcia o jej istnieniu, więc bardzo się cieszę, że na nią natrafiliśmy. Z drugiej strony nie przepadam za książkami, przy których ma się wrażenie, że autor przepisywał wszystko z encyklopedii i takie wstawki starałam się ograniczyć do minimum.

Wierzę, że moi Czytelnicy, jeśli coś ich zainteresuje, będą dużo rzeczy sprawdzać na własną rękę. Sama tak robię. Na przykład, jeśli w jakiejś książce pada tytuł utworu muzycznego, którego nie znam, muszę go natychmiast przesłuchać. Jeśli autor wspomina obraz, muszę go zobaczyć. W ten sposób zachwyciłam się malarstwem Karla Diefenbacha, o którym pisał w swojej ostatniej książce jeden z moich ulubionych pisarzy – Kevin Kwan. Lubię, kiedy lektura niejako zmusza mnie do pogłębiania wiedzy.

Maja Klemp Pakistańskie wesele
Sunflower&Scot

Pakistańskie wesela różnią się od polskich, choć z pewnością są i podobieństwa. Jednak pierwszą różnicą, jaką się dostrzega, to liczba zaproszonych gości. U nas raczej rzadko są to imprezy na osiemset osób.

Tutaj się nie zgodzę. Liczba zaproszonych gości zdecydowanie nie jest główną różnicą. Przecież w Polsce zdarzają się wesela na tyle osób, a w Pakistanie można trafić na skromniejsze. Po prostu to, na którym byłam, należało do tych większych.

Gdybym miała wskazać główne różnice, to w pierwszej kolejności zwróciłabym uwagę na czas trwania imprezy. W Polsce jest to dzień, góra dwa dni – jeśli liczymy poprawiny. W Pakistanie zwykle są minimum trzy, choć młodzi coraz częściej się przeciwko temu buntują. Na przykład moja środkowa szwagierka twierdzi, że chce mieć jednodniową uroczystość.

Kolejna rzecz, która przychodzi mi do głowy, to forma spędzania czasu na weselach. W Polsce zaczynamy zwykle od posiłku, później do nocy tańczymy. W Pakistanie główną część imprezy stanowi robienie sobie zdjęć z parą młodą. Tańce, owszem, ale tylko starannie przygotowane choreografie, bez spontanicznych harców. Podanie jedzenia jest właściwie sygnałem do zakończenia przyjęcia – bufet otwierany jest na sam koniec.

Jaka przesłanka kryje się za książką? Odnoszę bowiem wrażenie, że celem jest nie tylko rozrywka – choć to bardzo miła odmiana, przeczytać coś, przy czym szczerze można się śmiać.

Wiesz co? Nie dorabiałabym tu żadnej ideologii. Oczywiście, mogę skłamać, że marzyło mi się oddemonizowanie kraju mojego męża, ale ja naprawdę napisałam tę książkę dla rozrywki i przyjemności. Przypominam, że zaczęło się od opowiadania dla znajomych. Kiedy pracowałam już nad książką na poważnie, starałam się przekazać jak najwięcej ciekawych informacji. W pewnym sensie, wykorzystując element zaskoczenia, przemycić aspekt edukacyjny. Ale nigdy nie powiem, że napisałam książkę w ramach walki ze stereotypami, bo to nieprawda. Cieszę się, że przy okazji obalę parę mitów, ale przede wszystkim zależy mi, żeby to się przyjemnie czytało.

Maja Klemp Pakistańskie wesele
Premiera książki 11 grudnia!

Miłość w czasach strefowych to blog, w którym opisujesz swoje życie. Czym wyróżnia się sama książka, czego nie uda się tam znaleźć?

Na blogu nie pisałam o mojej podróży do Pakistanu – wspomniałam jedynie, że miała miejsce. Dlatego cała historia, którą przedstawiam w książce, będzie dla moich Czytelników czymś nowym. W kilku miejscach odwołuję się do wydarzeń opisanych już wcześniej na blogu, ale trudno tego uniknąć. Przecież po „Pakistańskie wesele” sięgną też osoby, które wcześniej o mnie nie słyszały.

Bardzo dziękuję Ci za Twój czas i rozmowę. Była ona dla mnie niezwykle inspirująca. Może chciałabyś dodać jeszcze coś od siebie do naszych Czytelników?

To ja dziękuję za zaproszenie i za patronat! Hmm… chciałabym Wam życzyć otwartości. To dzięki niej można naprawdę zachwycić się światem. Wszelkie stereotypy i uprzedzenia tak naprawdę ograniczają i krzywdzą nas samych – nie innych.

UWAGA: Pierwszy rozdział książki możecie przeczytać na stronie MocMedia https://mocmedia.eu/recenzje-pakistanskie-wesele/

Z Mają Klemp rozmawiała Ewelina Salwuk-Marko

Share

Podziel się swoją opinią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koniecznie przeczytaj!
Tłumaczenie tekstu z języka źródłowego na obcy przysporzyć może niekiedy…