Good night, Dżerzi
Książka wydana parę lat temu. Wtedy była w każdej księgarni, wywołała spory szum. Dzisiaj raczej wspomina się ją z odrobinę większym dystansem – wiadomo, czas robi swoje, także w literaturze. W moim wypadku po pierwszym przeczytaniu miałam poczucie niedosytu. Całość mi się podobała, ale jednocześnie miałam wrażenie, że przeczytałam ją po łebkach (chociaż starałam się skupić) i nie wszystko zauważyłam. Tak jakby w książce na początku było coś ukryte, co dopiero przy kolejnym zapoznaniu można zobaczyć w wyobraźni i zrozumieć. Nie ma mowy, żeby przeczytać ją w odstępie paru dni czy tygodni. Fabuła i cały świat wykreowany przez pisarza wymaga trochę dłuższego odpoczynku. Rzadko zdarza mi się taka postawa wobec książki. Bo co za sztuka – przeczytać, zastanowić się i napisać parę słów o lekturze. A tu nie da się tak prosto. Pewnie dlatego, że główny bohater i sytuacje z nim związane to nie jest bułka z masłem dla szybkiego odbioru czytelnika. Żeby to raz dwa wiedzieć i raz dwa zapomnieć? Nie tędy droga. I parę tygodni temu, po ok. 2 letniej przerwie znów zabrałam się za książkę Głowackiego.
Właściwie o czym jest – o historii Jerzego Kosińskiego w Nowym Jorku i częściowo w Łodzi. Jego kobiety z którymi wiązały go toksyczne relacje – nadopiekuńcza matka z czerwonymi pazurami, naiwna i utalentowana artystycznie Masza z Rosji i jeszcze parę innych dusz niemogących uwolnić się od niego, również mężczyźni jak np. Klaus W. Problemy z wydawcami i recenzentami jego książek – łatwo nimi manipulować, ale oni jeszcze łatwiej dzięki swoim opiniom mogą pozbawić pisarza uznania i szacunku. Czy chłopiec z ,,Malowanego ptaka” stał się Kosińskim i czy te chłopy, co go uratowali, byli źli czy jednak dobrzy? Nagły sukces spowodowany ,,Malowanym ptakiem” i wręczenie nagrody na Oskarach zostają zmieszane z upadkiem, brakiem szacunku w Stanach i klęską.
Dziwne znajomości z biznesmenami, spotkania w podrzędnych kawiarniach i klubach dla poszukujących nowych seksualnych wrażeń. Cicha i pokorna żona, której właściwie nie ma, ale jakby jest. W książce zostaje pokazane jak wyglądałby film na podstawie jego życia. Dzieciństwo przemieszane z dorosłością, mały Jurek o czarnych włosach i dorosły Dżerzi nie są oddzieleni. Przeplatają się i są dla siebie uzupełnieniem.
Można poczytać jak Kosiński zachowywał się na co dzień i jak bardzo umiał się zmieniać. Bardziej niż zmieniać pasuje tu określenie – kreować – na kogoś, kim nie był. A może był? Nie ma tu tylko fikcji bądź tylko rzeczywistości. Na pewno obie zostały pokazane bez lukru. Dużo tu smutku, pesymizmu, strachu. Jest też i ironia, i szczęście, ale rzadko. Coś jak ogórek czy marynowany grzyb, gdy trzeba wziąć zagrychę do wódki. Czytelnik nie dowie się prawdy o osobowości Kosińskiego, nie dostanie na tacy rozszyfrowanej jego osoby. To wszystko zostaje przedstawione oczami Dżanusza, polskiego emigranta zajmującego się pisaniem scenariuszy. Opowiada on tę historię z perspektywy tego, który tworzy scenariusz na film o Kosińskim, ale bardziej pełni rolę zdystansowanego obserwatora.
Książka napisana jest prostym językiem, bo nie o kunszt języka tu chodzi, ale o umiejętność zbudowania świata przedstawionego. Januszowi Głowackiemu się to udało – przynajmniej ja uwierzyłam w jego wizję. Gdy czytałam tę książkę, zanurzałam się w nią i zapominałam o rzeczywistości. Jest w niej chaos i czasem można się pogubić, ale da się zrozumieć. Z powodu nagromadzenia zdarzeń i nieporządku w tej historii warto przeczytać tę książkę więcej niż jeden raz. Główne powody do kolejnej lektury to wciągająca fabuła i osoba głównego bohatera. Kosiński. Może to i krętacz, oszust, dziwak, beztalencie, bezuczuciowy drań – Casanova , ale to postać, do której nie ma jednego klucza. Lektura ,,Good night, Dżerzi” nie da czytelnikom rozwiązania do skrytki o nazwie: Jerzy Kosiński. Warto jednak wejść do tego niepokojącego labiryntu, nawet jeśli będzie gorzko, nieprzyjemnie i nieprawdziwie.