Kobiety w drodze
Podróż to temat od wieków obecny w literaturze, jednak płeć piękna w tej dziedzinie została zdecydowanie zepchnięta na dalszy plan. Jeszcze XIX wiek jest czasem, kiedy kobiety w długich sukniach i gorsetach wyruszały w drogę najczęściej jako towarzystwo dla swoich ojców czy mężów, lub też ze względów zdrowotnych. Było to zajęcie dla elit. Literatura podróżnicza z tamtego okresu jest dość specyficzna, pisana niemal jedynie przez mężczyzn. Sięgnęłam do słownika XIX literatury i pod pojęciem „podróż” znalazłam mnóstwo przykładów książek. Ani jedna pozycja nie została napisana przez kobietę, co sugeruje jak rzadkim zjawiskiem były damy wyruszające w drogę. Rolą kobiet było podtrzymywanie ogniska domowego, wychowywanie dzieci- to właśnie na tym polu mogły się one realizować. W Polsce sytuacja wyglądała trochę inaczej ze względu na sytuację polityczną i zaborców. Żony i matki zyskały dodatkowo rolę patriotek dbających potajemnie o tożsamość narodową. Przykładem jest niewątpliwie Izabela Czartoryska, która swoje odczucia względem ojczyzny niejednokrotnie podkreślała w swoich tekstach (np. w dzienniku pt. „Dyliżansem przez Śląsk”). Obecnie, cała struktura kobiecej podróży uległa zmianie, wręcz została wywrócona do góry nogami. Kobieta w gorsecie podróżująca dyliżansem zmieniła się w autostopowiczkę w spodniach, odwiedzającą kraje całego świata.
Z kanonu kobiecej literatury podróżniczej wybrałam 3 pozycje, po które warto sięgnąć. Po co? Po to, żeby przekonać się, że wszystko jest możliwe, że chcieć to móc i że równouprawnienie nie jest tylko pustym hasłem.
1. Kinga Choszcz „Moja Afryka”
Relacja współczesnej podróżniczki. Kinga jest bardzo charakterystyczną osobą, nie ze względu na wygląd, al charakter i sposób postępowania. Bardziej znana jako Kinga free spirit. Była weganką, podróżowała tylko i wyłącznie autostopem. Ze sobą nosiła plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i aparat fotograficzny. Przemieszczała się prawie bez pieniędzy. Często zdarzało się że musiała spać pod gołym niebem w pobliżu zimnej nocą pustyni.
Afryka to nie była jej pierwsza tego typu wyprawa. Dwa lata wcześniej, w 2003 roku, wróciła z 5 letniej podróży dookoła świata, którą odbyła ze swoim partnerem Radosławem Siudą. To tylko świadczy o wolności jaką daje podróżnikom XXI wiek. Do Afryki wyruszyła już sama.
Relacje Kinga wrzucała na swoją stronę internetową, tym sposobem ludzie mogli w miarę na bieżąco śledzić jej trasę i przeżycia. To zdecydowany plus nowoczesnej technologii. Do tego robiła piękne zdjęcia, które pozwalały lepiej zobrazować sobie jej wspomnienia. Była świetna w fotografii podróżniczej i dzięki temu, nie licząc oczywiście osobowości, została zauważona.
Cały czas piszę o niej w czasie przeszłym, gdyż zmarła. Właśnie podczas podróży po Afryce w 2006 roku. Zachorowała na malarię mózgową, lekarze w Ghanie nie mogli jej już pomóc. W ostatniej chwili zdążył do niej dojechać jej partner, Radek.
Książkę pt „Moja Arfyka” polecam zarówno tym zainteresowanym kulturą Czarnego Lądu jak i zwolennikom nietypowych podróży z pasją. To pozycja, która zostaje w secu czytelnika na dłużej.
2. Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się i kochaj”
Ciężko mi ocenić tę książkę obiektywnie. Chociażby dlatego, ze każda pozycja autobiograficzna, której bohater rzuca wszystko i rusza w podróż po nowe życie, jest dla mnie ciekawa, inspirująca i wciągająca, jeszcze przed przejściem do pierwszej strony. Muszę jednak powiedzieć, że się nie zawiodłam.
Liz Gilbert pod wpływem słów szamana z Bali rusza w podróż po miejscach, które podobno działają kojąco, pomagają na nowo ułożyć swoje życie, znaleźć równowagę i odnaleźć siebie. Jej podróż trwa rok i przebywa ona po kilka miesięcy kolejno we Włoszech, Indiach i Indonezji. Pobyt w każdym kraju poświęca odpowiednio na coś innego.
Nie jest to na pewno przejaskrawiony obraz idealnej podróży w poszukiwaniu spokoju, innego życia, księcia z bajki, etc. E. Gilbert przedstawiła swój roczny wyjazd z każdej strony, również tej problematycznej. To samo tyczy się jej samej, opisała nie tylko dobre chwile, ale też te, w których było ciężko. Przez to książka jest wiarygodna, wyczuwa się szczerość autorki i wręcz jest się z nią podczas wyprawy.
Właśnie przez tą szczerość, pokazywanie emocji, tego co przeżywała od wyczerpania psychicznego aż do odbudowania swojej osobowości i przez zabawny, lekki język, byłam podczas czytania całą sobą zaangażowania w podróż. Liz w genialny sposób opisała swoje przeżycia, to czego się nauczyła, z czym się zmagała. Poza osobistymi rozterkami autorki, stykamy się z różnorodnością kultur.
Książka inspiruje, daje nadzieję. Nadzieje na co? A na to, że wszystko może skończyć się dobrze, jeśli weźmiemy w swoje ręce odpowiedzialność za własny los, ale też na to, że podróże są możliwe. Swoją historią, E. Gilbert utwierdziła mnie w przekonaniu, że chcieć to móc a odwaga, ciekawość i determinacja to istotne cechy, które mogą pomóc nam diametralnie zmienić życie, przeżyć przygodę, dążyć do spełniania marzeń i realizowania swoich celów.
3. Martyna Wojciechowska „Etiopia, ale czat!”
Po to, co dla mnie osiągalne- będę sięgać” – słowa M. Wojciechowskiej. Motywujące, bo wypowiedziane przez osobę, która nieustannie się do nich stosuje.
„Etiopia, ale czat” to połączenie relacji z kręcenia odcinka do „Misji Martyna” z albumem/przewodnikiem po kulturze Etiopii.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to mnóstwo zdjęć. Zdecydowanie za szybko się czyta. Za to dużo lepiej można sobie wszystko wyobrazić, poza tym oglądanie tak pięknego albumu – pod względem nieosiągalnych krajobrazów, scenek rodzajowych – to sama przyjemność.
Prosty, dziennikarski język trafia do czytelnika. Nie ma co się nastawiać na poważny, wysublimowany i sztywny opis całej podróży. Głównie przez to bardzo pozytywnie odebrałam tę książkę. Prosto z serca, naładowana emocjami i bez trudności ze zrozumieniem odczuć uczestników podróży.
Ludzka rzecz, nie wiedzieć gdzie wpakować ponad sto baterii i narazić ekipę na zarekwirowanie sprzętu. Pójść do chińskiej restauracji w środku Afryki, po czym cierpieć na zatrucie pokarmowe- zdarza się. Gimnastykować się ponad siły dla dobrego ujęcia- można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się po kilku rozdziałach do tego, że nie jest to opis profesjonalnego, zorganizowanego podróżnika. To taka „ludzka” książka co bardzo mi się podoba. Martyna i jej ekipa napotkali na swojej drodze tyle trudności, że uwierzyłam w realność całej książki i uśmiałam się. „Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej” – wiele razy Martyna to powtarza, ale cóż… Czy między „przygodami” z władzą, pół nagim strażnikiem z kałasznikowem i problemach z dzikim plemieniem można powtarzać coś bardziej trafnego?
Polecam tę książkę. Jest to zbiór ciekawych informacji zaserwowany w zabawnej, bardzo przystępnej formie.