HBO MAX w marcu tego roku oficjalnie zadebiutowało w Polsce. Mamy więc do dyspozycji znacznie lepsze aplikacje niż w przypadku HBO Go oraz rozszerzoną ofertę filmów i seriali. Które seriale spośród produkcji HBO MAX Originals warto zobaczyć? Mamy dwie propozycje, a jest ich jeszcze znacznie więcej!
Zacznijmy od czegoś lekkiego, ale bardzo życiowego. Serial Love Life to dwa sezony opowiadające o tym, jak szukamy drogi do miłości i jak każdy związek w naszym życiu wpływa na to, jakimi ludźmi jesteśmy. Love Life to dobry przykład serialu o miłości, który nie trąci kiczem ani nie jest przesłodzony, a przy tym nie jest też przesadnie dramatyczny. Ot – zupełnie jak zwyczajne życie.
Wśród seriali HBO Max jest też coś dla fanów superbohaterów i wartkiej akcji. Peacemaker, czyli opowieść o człowieku, który chce nieść pokój… absolutnie za wszelką cenę. Ten serial to spin-off filmu Legion samobójców, skupiający się na jednym z bohaterów. Mamy tu błyskotliwe dialogi, szybą akcję i świetną ścieżkę dźwiękową. Peacemaker to rozrywka, jakiej dziś potrzebujemy!
Historia superbohatera, który oddany jest idei niesienia pokoju na świecie do tego stopnia, że gotów jest w tym celu zabić każdego.
Pełen czarnego humoru serialowy thriller o stewardesie, której całe życie wywraca się do góry nogami za sprawą jednej nocy.
Prawie dziesięć lat po publikacji ostatniego wpisu na blogu Plotkary, wracamy na Upper East Side, aby śledzić poczynania kolejnego pokolenia nastoletnich nowojorczyków z prywatnych szkół.
Serial „I tak po prostu…”, to zupełnie nowy rozdział w życiu bohaterek, których przygody śledziliśmy przed laty w produkcji „Seks w wielkim mieście”. Widzowie poznali Carrie (Sarah Jessica Parker), Mirandę (Cynthia Nixon) i Charlotte (Kristin Davis), kiedy próbowały radzić sobie ze skomplikowaną rzeczywistością, gdy miały po trzydzieści kilka lat, teraz są dwie dekady starsze, ale ciągle stają przed dobrze nam znanymi problemami.
Świeże spojrzenie na drogę od pierwszej miłości do tej ostatniej oraz to, w jaki sposób ludzie, których spotykamy wpływają na to, jacy jesteśmy, kiedy decydujemy się zostać z kimś na zawsze.
Legendarna diwa z Las Vegas, Deborah Vance, pragnie pozyskać młodszą widownię. W tym celu jej agent zatrudnia Avę, młodą i zdolną asystentkę, dla której kobieta zaczyna być mentorką.
Hazel jest żoną-ozdobą najbogatszego człowieka na świecie. Do czasu, gdy zorientuje się, że mąż zrobił coś, o czym „zapomniał” ją powiadomić.
Zacięta i urocza 18-letnia Julie traci rodziców i brata w katastrofie lotniczej. Nagle zostaje sama w dużej rezydencji z drogimi samochodami w garażu i teoretycznie wszystkim, o czym większość ludzi tylko marzy: młodość, piękno i pieniądze – dużo pieniędzy – ale dobra materialne nie mają już dla Julie wartości. Wyrusza w dziką i burzliwą podróż, która zabierze ją z rodzinnej Danii w najdalsze zakątki świata.
Uwielbiana za swoją charyzmę i swobodny, wyraźny i zabawny sposób wyrażania siebie, La Veneno zyskała popularność dzięki występom telewizyjnym w latach 90. Jednak jej życie, a zwłaszcza śmierć, pozostają zagadką.
Jak wiele seriali ostatnimi czasy – poważnych i niepoważnych – „Nasza bandera znaczy śmierć” opiera się na historii, w którą trudno byłoby uwierzyć, gdyby nie wydarzyła się naprawdę. Głównym bohaterem jest Stede Bonnet (Rhys Darby, „Flight of the Conchords”), angielski arystokrata porzucający na początku XVIII wieku swoje wygodne, ale monotonne życie dla kariery pirata. Żonie (Claudia O’Doherty, „Love”) i dzieciom zostawia (prawie) cały majątek i lakoniczny liścik, a sam rusza na spotkanie przygody. I zapisuje się w historii jako „pirat dżentelmen” – albo jak wolicie, najgorszy pirat w dziejach. Czy też pirat idiota. Jest kilka możliwości.
Zobacz więcej na: Bingewell
Artykuł sponsorowany
