Przeczytała książkę. Pojechała do Ugandy. Zmieniła swoje życie.

Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Wyobraźcie sobie, że czytacie książkę, która odmienia wasze życie tak, że rzucacie wszytko i jedziecie do Afryki! W Ugandzie nie ma prądu, nie ma wody, nie ma Internetu na wyciągniecie ręki. Jesteście daleko od rodziny i najbliższych, a waszym głównym celem jest pomoc innym. To właśnie tam, odnajdujecie sens swojego życia. Ta historia wydarzyła się naprawdę! Napisało ją samo życie – życie Agnieszki!

Ewelina Salwuk-Marko: Wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak wydarzyło się naprawdę. Przeczytała Pani książkę Tomasza Michniewicza „Chrobot” i postanowiła odnaleźć główną bohaterkę… która mieszka w Ugandzie. Kiedy pojawił się pomysł? W trakcie czytania czy już po? I jak go Pani szybko zrealizowała?

Agnieszka Pietraszek: Tak, wszystko się zgadza. Patrząc na to z perspektywy czasu, mnie samej, wydaje się to bardzo nieprawdopodobne i szalone, nawet jak na mnie (śmiech). Reklamę książki zobaczyłam w jednym z magazynów podróżniczych. Zafascynował mnie jej opis: „Życie najzwyklejszych ludzi świata”. Pomyślałam, że to musi być coś bardzo fascynującego, zobaczyć prawdziwe życie innych ludzi z różnych zakątków naszego globu. Poczułam ogromną wewnętrzną potrzebę posiadania tej książki. Następnego dnia, w poniedziałek, tuż przed zamknięciem księgarni, kupiłam książkę, chociaż sama podróż po nią, też była z przygodami, ale to już historia na inny wywiad (śmiech). Książka od razu bardzo mnie poruszyła, najbardziej właśnie Uganda. Od razu powróciłam też do reportaży Ryszarda Kapuścińskiego. Czytałam równolegle kilka książek o Afryce, aby jak najlepiej, poznać cały kontekst gospodarczo-polityczny, o którym tak mało się uczymy. Pomysł, aby polecieć do Ugandy, pojawił się po przeczytaniu książki, jednak już w trakcie lektury, czułam, że chcę się zaangażować w wolontariat w Afryce. W lipcu skończyłam czytać „Chrobot”, a 6 września, siedziałam już w samolocie do Ugandy. 

E.S-M: Czy to dowód na to, że książki potrafią zmienić życie?

A.P: Tak, zdecydowanie potrafią zmieniać życie, jeśli spotkają tę naszą gotowość do zmiany. Ja, w momencie, kiedy zaczęłam czytać „Chrobot”, borykałam się z pewnym kryzysem. Czułam, że chcę robić coś więcej niż do tej pory, że mam większe możliwości i potencjał. Nie do końca wiedziałam, jak się za to wszystko zabrać. Zaangażowanie się w pomoc dla Alccu Cares z Ugandy, pomogło mi, ten mój wewnętrzny potencjał odkryć, dzięki czemu, dziś jestem tu, gdzie jestem i organizuję na rzecz tej organizacji międzynarodową konferencję charytatywną Business Experts Talks z Brand24, Founders Live ze Stanów Zjednoczonych, Gelo Coaching i Waywer. To niesamowite, jak jedna decyzja o zakupie książki, pomogła określić mi moją życiową misję.

E.S-M: Jest Pani w Ugandzie i co dalej? Jak odnalazła Pani bohaterkę? Jak zareagowała na Pani niecodzienne odwiedziny?

A.P: Na szczęście mamy social media i odnalezienie Marggie Marshy nie było wielkim problemem. Najpierw zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą poprzez Facebooka. Wysłałam jej zaproszenie do grona znajomych, potem zaczęłyśmy ze sobą pisać. Ja zadałam jej pytanie – czy ona jest szczęśliwa. Bo przecież, z mojej europejskiej perspektywy, to chyba nie jest możliwe, aby być szczęśliwym, mając tak trudne dzieciństwo i ogólnie, wymagające warunki do życia. I jej odpowiedź totalnie zwaliła mnie z nóg. Bo napisała, że jest szczęśliwa tylko czasami boi się, że nie starczy jej siły, aby pomóc swoim podopiecznym, a czuje się bardzo odpowiedzialna za przyszłość następnych pokoleń. I to był dla mnie taki wake up call. Powiedziałam do siebie: – Aga, zamiast się nad sobą użalać, to zrób coś dobrego dla tych dzieci. I tak zaczęłam myśleć, jak mogę wykorzystać moje zaplecze biznesowe, aby pomóc. I wymyśliłam – kurs języka angielskiego (Uganda to była kolonia brytyjska). A jak się okazało, że tam nie ma prądu, to uświadomiłam sobie, że perspektywa europejska w kontekście potrzeb Afrykańczyków – nie jest najlepszym rozwiązaniem. Oczywiście, było mi przykro, że mój pomysł okazał się nietrafiony, ale bardziej przeżyłam to, że w XXI wieku ludzie tam, nie mają dostępu do podstawowych środków, do życia. I wtedy Marggie zaproponowała, abym przyleciała do Ugandy, jeśli faktycznie chcę zobaczyć z czym oni się mierzą. Powiem szczerze, że na to czekałam. Od razu się zgodziłam!

E.S-M: Jak wyglądało życie w Ugandzie?

A.P: Totalnie inaczej. Ja w ogóle nie nastawiałam się na nic. To była moja pierwsza tak długa podróż, nigdy wcześniej nie byłam na innym kontynencie, w ogóle mało podróżowałam. Na lotnisku od razu zaskoczył mnie podmuch gorącego powietrza, a wylądowałam o 23.00. Było bardzo ciemno, świeciło tylko kilka latarni. W Afryce jest taki trochę nietypowy slow life, niby wszyscy gdzieś pędzą, jednak mają czas, aby zatrzymać się i porozmawiać. Tam więzy rodzinne są bardzo mocne, wszyscy starają się sobie pomóc. A warunki do życia? Na wsi w Kawuula (dystrykt Mubende), gdzie znajduje się szkoła, spałam na materacu na podłodze, nie miałam dostępu do bieżącej wody, nie miałam dostępu do elektryczności. Zamiast kuchni – palenisko, zamiast wieczornej lampy – ognisko. Kiedy pada deszcz jest okropnie zimno. O 19.00, kiedy zajdzie słońce jest totalnie ciemno. Sama przyroda w Ugandzie jest piękna, warzywa i owoce o tak cudownym smaku. Przez kilka miesięcy, od powrotu do kraju, nie kupiłam w sklepie bananów, bo to zupełnie inny smak. Dla mnie pobyt w Ugandzie, to był taki „survival”, cieszyły mnie zupełnie warunki do życia, jednak, jak uświadomiłam sobie, że duże grono Ugandyjczyków żyje właśnie w ten sposób, to zrobiło mi się bardzo przykro. I postanowiłam działać.

E.S-M: Zbudowała Pani szkołę, zbierała Pani środki na budowę studni poprzez akcję –„Podaruj dzieciom wodę na święta”. Jak wyglądała praca nad tym?

A.P: Lecąc do Ugandy, wiedziałam, że wezmę udział w obozie budowlanym, który właśnie wtedy się odbywał. Wolontariusze z Austrii i Ugandy stawiali kolejną klasę, ponieważ potrzeby edukacyjna są duże, a szkoła pomaga ponad 320 uczniom. Osobiście postawiłam dwa ostatnie rzędy cegieł. Kiedy wróciłam do Polski czułam bardzo mocną potrzebę pomagania. Postanowiłam opowiadać o Ugandzie z perspektywy wolontariusza. W listopadzie dostałam informację, że potrzebna jest studnia dla naszej społeczności, i że koszt budowy takiej studni głębinowej, wynosi ok. 40 tys. złotych. Długo się nie zastanawiając, powiedziałam, że Polska zbierze połowę, a drugą połowę, zbiorą nasi koledzy z Austrii i Danii. 13 listopada ogłosiłam „Akcję determinację” na swoim Facebooku, bo przecież nic, tak jak zbiórki charytatywne, nie uczy determinacji.

I jak opublikowałam ten post, to nikt do mnie ochoczo nie napisał: „Aga, ja chcę pomóc”. Generalnie, to nikt do mnie nie napisał. I ja, wtedy, tak pomyślałam – dlaczego ludzie nie widzą świata tak, jak ja? Więc postanowiłam popełnić duży błąd, a mianowicie, napisałam do kilku osób, z prośbą o wsparcie finansowe. I następnego dnia ich przepraszałam. Bo nie tak chciałam działać. Po tygodniu nadal miałam tylko moją zadeklarowaną kwotę, a potem to już się samo wszystko potoczyło – pojawiło się SOS Mubende i Ewa, i możliwość formalnej zbiórki na zrzutce. Dzięki ogromnemu wsparciu od Uniwersytetu Łódzkiego pojawiłam się w TV i radiu. Wspinaliśmy się na wyżyny swojej kreatywności, aby wrzucać ciekawe materiały i zachęcać darczyńców do wsparcia. Pod koniec, zbiórkę udostępnił Tomek Michniewicz, pisała też o niej Agnieszka Maciąg, Afryka okiem reportera, Bezarchitekta.pl, Areta, Zrzutka, „Gazeta Wyborcza”, Wydawnictwo Otwarte i mnóstwo innych osób, które udostępniały, jak szalone.

E.S-M: Musiał to być bardzo wymagający czas…

A.P: To prawda. Dużo wymyślania, kreowania treści, szukania nowych rozwiązań. Czasami było też smutno i trudno. Zbiórki charytatywne uczą determinacji i pokory. I ja takich lekcji doświadczyłam. Dziś działam na podobnych zasadach – zero budżetu, a już w połowie lipca odbędzie się międzynarodowa konferencja na rzecz ALCCU Cares – Business Experts Talks, gdzie wystąpi Michał Sadowski z Brand24, Nick Hughes z Founders Live, Rafał Kosno z Waywer czy Aleksandra Gelo-Piesta z Gelo Coaching, a spotkanie poprowadzi – Nicholas Zeisler z Zeisler Consulting.

E.S-M: Jak cała podróż wpłynęła na Pani dotychczasowe życie? Co się zmieniło? Jak reagowało otoczenie, rodzina, znajomi?

A.P: Uganda rozpaliła we mnie płomień, który tlił się od dawna. Dzięki zaangażowaniu się w pomoc humanitarną dla Alccu Cares, odkryłam swoją życiową misję, poczułam, że moje codzienne wstawanie rano ma sens. Po powrocie do kraju czułam, że nie powinnam się cieszyć z tego, co mam, bo wiem, że tam ludzie cierpią. Jednak to, że ja jestem smutna, nie zmieni tego, że tam, czyjś los się odmieni. Postanowiłam zatem wykorzystać swoje uprzywilejowanie. Karol Grygoruk pisał, że uwiera go jego uprzywilejowanie. Ja zaczęłam być za nie wdzięczna, bo dzięki niemu, mogę komuś pomóc. Moja rodzina i najbliżsi przyjaciele, bardzo mi we wszystkim kibicują i wspierają moje decyzje. Chyba już wiedzą, że jak się uprę na coś, to nie ma mocnych. Bardzo ich podziwiam za spokój, jaki zachowali na wieść, że postanowiłam sama polecieć do Afryki, do osoby, o której przeczytałam w książce. Teraz myślę, że było to bardzo odważne, wtedy czułam, że robię, po prostu, właściwą rzecz.

E.S-M: Udało się Pani połączyć biznes z działaniami społecznymi. Pani motto to: „Robić taki biznes, który pomaga innym” – czy jest to realne w dzisiejszym świecie? Jakie przeszkody/trudności można napotkać?

A.P: Uważam, że tylko taki biznes powinniśmy prowadzić – taki, który pomaga innym rozwiązywać ich problemy. Tylko w ten sposób, dajemy pożądaną wartość i sprawiamy, że nasz biznes ma sens. Połączenie biznesu i działań społecznych było moim wielkim marzeniem. Długo się zastanawiałam, jak mogę to zrobić, aby z jednej strony – realizować się w dobroczynności, a z drugiej – zarabiać pieniądze, aby robić jeszcze więcej ciekawych rzeczy. I sięgnęłam do źródła – zadałam sobie pytanie: – co mi najlepiej wychodzi i z czego czerpię ogromną radość? – Zarządzać projektami, tak wymyśliłam – Biz’N’GO Club – miejsce, w którym uczę, po mistrzowsku, zarządzać projektami i dotrzymywać słowa sobie, i swoim klientom/odbiorcom. Jest to przestrzeń dla biznesu i NGO, ponieważ oba te środowiska z metodologii zarządzania projektami, korzystają, i mogą właśnie tutaj, poszukać partnerów do projektów. Pomyślmy o tym, jak o społeczności, która chce robić coś dobrego, ale nie do końca wie, jak nawiązać współpracę. Ta przestrzeń ma im w tym pomóc. Cudownym przykładem takiej właśnie współpracy, pomiędzy biznesem a instytucją społeczną, jest bezarchitekta.pl i pogotowie opiekuńcze z Łodzi, którzy rozpoczęli już rozmowy na temat metamorfozy dziecięcych pokoików. A ta część komercyjna, mojej działalności, dotyczy już bezpośredniego wsparcia w budowaniu strategii, bycia Wirtualnym Team Leaderem czy Wirtualnym Project Managerem oraz moich produktów elektronicznych czy programów mentoringowych, które na bazie mojego wieloletniego doświadczenia pomagają innym odkrywać ich wewnętrzny potencjał. Każdy z nas ma ogromne możliwości, czasami jednak trzeba spojrzeć na nasze działania z lotu ptaka, zastosować jakieś procedury organizacyjne, aby łatwiej nam się w tym naszym biznesie odnaleźć. Ostatnie tygodnie pracy jako Wirtualny Team Leader czy Project Manager, pokazują, że firmy mogłyby uzyskiwać dużo lepsze wyniki, gdyby organizowały jedną prostą rzecz – spotkania statusowe. O wadze takich spotkań piszę w moim e-booku, którego darmowy rozdział można pobrać z mojej strony. Tak sobie myślę, że jestem szczęściarą, że robię to, co kocham i pomagam też innym osobom.  

Wesprzyj poprzez darowiznę 20 zł ($5) i otrzymaj link do konferencji online – biznesowego mastermind. 100% przekazywane jest na pomoc humanitarną dla ALCCU Cares z Ugandy.

CEL to zebranie 600 cegiełek wsparcia. Pomożecie?

LINK z opisem konferencji i wpłat:
https://sosmubende.pl/pl/business-experts-talks-konferencja-online/

TUTAJ krótka instrukcja jak to działa:
https://sosmubende.pl/how-it-works/

E.S-M: Jest Pani jak „perpetuum mobile” – tworzy Pani własną markę Biz’N’GO Club, wspiera dzieci z Afryki, pomaga innym w strategii marketingowej. Czy Pani doba trwa więcej niż 24 h? Kiedy ma Pani czas dla siebie?

A.P:Fakt, że kocham to, co robię, może być radością i przekleństwem, bo płynnie przenosi się do życia prywatnego. Trudno mi je rozdzielić, na ten moment to akceptuję. Bardzo dużo pracuję, zwłaszcza teraz, kiedy lada moment, startuje konferencja charytatywna dla Alccu Cares. Ja zawsze lubiłam działać, kocham, jak coś się dzieje i kiedy czuję ten entuzjazm, to mogę pracować niemal bez wytchnienia. Jednak, kiedy jestem z rodziną (zwłaszcza z moim siostrzeńcem) to jestem 100% dla niego. Taka moja mała odskocznia od firmy i zarządzania działaniami społecznymi. Cały czas szukam swojego balansu, aby karmić ten mój wewnętrzny płomień dobrą energią, a wiadomo, że wypoczynek ma ogromne znaczenie w osiąganiu swoich celów.

Strona: www.newlandd.com
Instagram: www.instagram.com/pietraszek_agnieszka
Facebook: www.facebook.com/groups/BizNGOclub/

Z Agnieszka Pietraszek rozmawiała Ewelina Salwuk-Marko

Share

Podziel się swoją opinią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koniecznie przeczytaj!
Wielu z nas to właśnie tą porą przeprowadza małe remonty.…