Rozmowa z Andrzejem Pichlińskim, gitarzystą, kompozytorem

„Jeżeli to, co robimy, jest tkane z marzeń, to pojawia się siła i energia do pokonywania wielu przeciwności”.

Pański pierwszy projekt muzyczny to zespół Privateer i ostre, rockowe brzmienie. Jak wspomina Pan ten czas?

Andrzej Pichliński: Privateer to był projekt, który powstał z młodzieńczych marzeń. Chodziło nam o to, aby spróbować grać w Polsce muzykę, która tu wówczas w zasadzie nie istniała, a którą ja zawsze uwielbiałem. To był 2006 rok i naprawdę mogę powiedzieć, że szliśmy wtedy z falą „nowego oddechu” w muzyce metalowej. Poza dosłownie kilkoma zespołami na polskim rynku muzycznym nikt nie grał tzw. power metalu. Przede wszystkim polskie zespoły zaczynały się wtedy otwierać na świat, Privateer również. Pierwszą płytę wydaliśmy w niemieckiej wytwórni STF, co pozwoliło na koncerty również poza granicami Polski. To było niezwykle cenne, inspirujące doświadczenie i świetna przygoda. Dlatego wspominam ten czas bardzo dobrze.
W jednym z wywiadów z początku działalności zespołu Privateer powiedział Pan: „Nie chcę pracować gdzieś w firmie, nie jestem do tego stworzony. Zespół powstał z marzeń, żeby robić to, co się kocha”. Jak dziś postrzega Pan siebie i swoją twórczość przez pryzmat tych słów?
– Moim zdaniem to najlepszy sposób na realizację siebie. Jeżeli to, co robimy, jest tkane z marzeń, to pojawia się siła i energia do pokonywania wielu przeciwności. Emanuje też z naszego działania autentyczność, prawda, która jest odczuwalna dla innych. Działanie bez przekonania też czasami może przynieść pewne korzyści, ale satysfakcji chyba już nie. Dzisiaj myślę w podobny sposób, w zasadzie nic się nie zmieniło.
Zespół Privateer odnosił spore sukcesy, miał swoją publiczność. Co sprawiło, że obecnie jest to dla Pana zamknięty rozdział w życiu?

– Głównym powodem były problemy z wokalistami. Niewielu jest artystów, którzy mogą i chcą uprawiać ten gatunek muzyki. Nawet jeżeli znajdzie się ktoś na odpowiednim poziomie artystycznym, to zwykle taka osoba ma już tyle projektów, nad którymi pracuje, że trudno jej skupić się na jednym. Do tego jeszcze dochodzi to, co dla frontmana jest chyba  najważniejsze, czyli charyzma. Znalezienie osoby, która łączyłaby te cechy, to już prawie cud. Dlatego Privateer został jako projekt zawieszony. Ale nie twierdzę, że już na zawsze. Może jeszcze znajdę na swojej drodze kogoś, kto okaże się tym brakującym ogniwem…


Andrzej Pichlinski (2)

Gra Pan na gitarze akustycznej, klasycznej, elektrycznej i basowej, zajmuje się Pan również komponowaniem własnych utworów. Czy Pańskim zdaniem multiinstrumentalistom łatwiej jest odnaleźć się w branży? Czy może lepiej wyspecjalizować się w jednej, węższej dziedzinie?

– I tak, i nie. Uwielbiam ścisłych specjalistów, niezależnie od dziedziny, i uważam, że wąska specjalizacja jest bardzo potrzebna w dzisiejszym świecie. Czasami jednak wszechstronność też się przydaje. Szczególnie kiedy tworzę własne projekty muzyczne i komponuję. Łatwiej jest mi aranżować i ogarnąć cały zespół, kiedy wiem, czego mogę wymagać, a czego jednak nie.
Koncertował Pan z prestiżową Królewską Orkiestrą Symfoniczną. Ma Pan na swym koncie również wiele wspaniałych tras koncertowych (jako basista zespołu Ich Troje reprezentującego Polskę w konkursie w Atenach). Czy mogąc pochwalić się takimi sukcesami, czuje się Pan artystą spełnionym?

Tak, bardzo i mam ogromną wdzięczność, że mogłem być częścią projektów organizowanych na taką skalę. To wspaniałe doświadczenie.
Andrzej Pichlinski (1)
Niedawno postanowił Pan na stałe wrócić do Polski, by skoncentrować się na rozwoju zawodowym i twórczym. Dlaczego podjął Pan taką decyzję?

– Mam gotowych kilka projektów, które chcę zrealizować w najbliższym czasie. Łatwiej mi to robić tutaj, na miejscu, gdzie znam wiele osób, z którymi już pracowałem i na których mogę polegać. Szczegóły na ten temat zdradzę już wkrótce
Kim jest Pańska publiczność? Czy są wśród nich osoby, które kojarzą początki Pańskiej twórczości?
– Tak, są i tacy, którzy są ze mną od czasów Privateer. Nie do końca jednak wiem, kim jest moja publiczność… Myślę jednak, że najważniejsze jest to,  że są to ludzie, którzy myślą i czują podobnie jak ja i mam nadzieję, że zostaną ze mną jak najdłużej.
Kto z twórców współczesnych (nie tylko ze świata muzyki) stanowi dla Pana dziś największą inspirację?
– Jest ich naprawdę wielu, nie sposób wymienić wszystkich. Największą, a jednocześnie niedoścignioną inspiracją jest jednak Al Di Meola i nieżyjący już Paco de Lucia.
Jakie są Pańskie muzyczne marzenia i plany na najbliższy czas?

– Chciałbym zrealizować projekt Tornado. To jest instrumentalna muzyka gitarowa oparta głównie na moich kompozycjach. W tej chwili to moje największe muzyczne marzenie.
Jakie ma Pan pasje poza muzyką? Jak najchętniej regeneruje Pan siły i spędza wolny czas?

– Każda wolną chwilę spędzam z rodziną. Nic tak nie relaksuje jak rozmowa z synem o rycerzach Jedi.

Rozmawiała: Joanna Bielas / I.D.MEDIA

Share

Podziel się swoją opinią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koniecznie przeczytaj!
Jeżeli skrupulatnie prowadzisz domowy budżet, to doskonale wiesz, jak ważna…