OFF Festival 2014

Może i śmieszne są ręcznie napisane line-upy z trzydniowym planem życia , ale OFF Festival 2014 tego wymagał. W tym roku liczba koncertów zaskakująco przytłoczyła i sposób by odnaleźć się w dziesiątkach artystów , którzy na Spotify nie zrobili wrażenia, nie był wcale taki oczywisty (jeśli ktoś próbował w nocy doczytać się z oficjalnych mapek co zaraz zagra, ten będzie wiedział o co chodzi).

Offowe zaskoczenie przyszło szybciej niż większość się spodziewała. Wspaniale tańczy się salsę, rumbę i wszystkie tańce latyno-afro-amerykańskie jakie istnieją z setkami ludzi równie zaskoczonymi co ja. Tak, to właśnie kwintesencja OFFA- coś dziwnego , co nie śniło się nawet hipsterom okazuje się prawdziwym hitem. Tym razem padło na Orchestre Poly-Rythmo De Cotonou. Do dzisiaj nie wiem skąd właściwie pochodzą.

OFF+Festival+2014+plakat+strona

 

Neutral Milk Hotel zagrali bardzo flagmatyczny koncert, ale prawdopodobnie moja opinia wynika z tego szału po karnawale a’la Rio. Nie ukrywam, że dla mnie najważniejszy w pierwszym dniu był Mike Hadreas ,czyli Perfect Genius. Na tego czerwonoszminkowego chłopca czekałam ponad 4 lata. Jak się okazało ,moje wyobrażenie o kameralnym koncercie ekspresowo legło w gruzach. Zaskoczyliśmy Mike’a wypełnionym po brzegi namiotem. Rozniosły się fale pięknego drżącego głosu artysty i odpłynęłam.

 

Ciekawa tego, co tworzy James Holden, ruszyłam pod scenę Leśną. Brytyjczyk trochę zawiódł, bo to, co grał zupełnie nie przypomniało jego najnowszej płyty The Inheritors. A szkoda, bo genialna. Jednak to, co doznałam na Wolf Eyes było chyba najbardziej pokręconym zdarzeniem festiwalu. Po czasie stwierdzam, że ten działający od 18 lat zespół świrów powinien umieszczać tabliczkę przed wejściem do sal koncertowych z napisem ostrzeżenie. Darcie gardła i wszystko za czym nie przepadam, chwila oddechu by się napić i wokalista pokazuje środkowy palec publiczności. Wiedziałam, że szybko stamtąd wyjdę. Zostałam. Zostałam jeszcze z dobre 5 minut, bo nie mogłam ze znajomymi uwierzyć, że mają gotowy podkład i nic a nic nie brzdękają na swoich instrumentach tylko hipernaćpani kiwają się na boki nie wiedząc gdzie są. Nie wiem co było później, może zaczęli grać. Wyszłam lekko wystraszona i jednocześnie roześmiana. Czy o to im chodziło, już raczej się nie dowiem.

Trzecia w nocy i Rose Windows. Nie dotrzymałam, choć był to mój typ. Organizatorzy troszkę zawalili sprawę, bo to nie gatunek na tak późną porę.

Sobota to było to. A zaczęło się paranoicznym śmiechem przekraczając barierki festiwalu słysząc Zeusa. OFF-ie, serio? Wspomnienie z blokowisk powróciło, ale trzeba się szykować na Mister D, czyli na nowy pomysł Doroty Masłowskiej. Usłyszałam co chciałam już w ciągu 15 minut. Wystarczyło.

 

Koncert Chelsea Wolfe zebrał wiele pochlebnych opinii. Pięknie zaśpiewane i zagrane, magia trochę w stylu Florence. I ta wspaniała boho suknia Chelsea. Poproszę . Szybko trzeba było się przemieścić na scenę główną,bo The Notwist. Trochę przypominało wczesne Radiohead, więc było ładnie i emocjonalnie. W przerwie między koncertami, a piwem udałam się na nową Off-ową scenę klubową. Rzadko kto ją w ogóle zauważał, a warto było pójść i stracić poczucie czasu. Fort Romeau zapodał piękny house’owy set i nie sposób było wyjść.

Spóźniona dotarłam w końcu na spragnione rapsy LE1F. Wiele osób porównywało go z mistrzem Blanco, ale dla mnie to jak porównywanie złota z plastikiem. Dało się potupać, ale przecież nie o to w rapie chodzi.

Nieco później nadszedł czas na Pionala. Większość z Was i tak zawsze będzie go kojarzyć jako tego gościa o Talabota, ale facet przeszedł samego siebie i zagrał najlepszy koncert na OFFie. Zdecydowanie wyszedł z cienia swojego bardziej sławnego kolegi i pokazał, że robi na żywo elektroniczne cuda nie tylko na ficzeringu. Było wszystko czego oczekuję od dobrego koncertu: majstersztyk instrumentalny i na dodatek dyskoteka.

Niedzielę zaczęłam od KRÓLA. Nastrojowo i lirycznie przeczekałam do koncertu Rojka. Tutaj lekkie rozczarowanie, a największą rewolucję zrobiło srebrne confetti z inicjałami artysty. Jak już nacieszyłam się brokatem zesłanym z niebios znajomi zaciągnęli mnie na Nisennenmondai. Nie miałam tego w swojej rozkładówce, ale Japonki okazały się czadowe. Na Slowdive wzruszenie, piękne melodie, wszyscy zachwyceni. Po tym występie headlinerzy Belle&Sebastian okazali się nudą do takiego stopnia, że pierwszy raz w życiu zasnęłam na koncercie. Ponoć mam nie żałować.

Ewelina Predecka

 

Share

Podziel się swoją opinią

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Koniecznie przeczytaj!
Ukraińska modelka Alina Baikova w obiektywie Marcina Tyszki!